niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 5 Elena „Koszmar powrócił”





Będąc w pewnym momencie życia postanawiasz na chwilę się zatrzymać i przemyśleć bardzo dokładnie dalsze kroki lub wrócić do poprzednich. A wtedy wszystko co przeszedłeś wydaje się być takie odległe. Czas leci nieubłaganie, a ty musisz podjąć szybko jakiejkolwiek kroki, żeby twoje własne życie nie uciekało ci przez palce. Nie można liczyć na nikogo, bo to ty masz wziąć się w garść.
Wstałam z łóżka, zastanawiając się co ja tak właściwe mam dzisiaj robić. Spojrzałam na kartkę z kalendarza wiszącą na ścianie. Dzisiejszy dzień był oznaczony w czarnym kółku, podeszłam bliżej, aby przeczytać. Kolacja z Marcelem. 
Uśmiechnęłam się, przeciągając się. To był ten dzień, kiedy mój chłopak zabierał mnie do najpiękniejszej restauracji jaka mogła powstać w Nowym Jorku. Rzecz jasna całego nie zwiedziłam, żeby tak sądzić, jednak uważałam, że ta jest wyjątkowo zachwycająca. Jeszcze tam nie byłam, ale same zdjęcia ze strony restauracji pokazywały jej piękno.
Na moich ustach od razu pojawił się szeroki uśmiech. Taka wiadomość definitywnie dodała mi trochę skrzydeł radości. Byłam taka szczęśliwa, że wcale nie przejęłam się, gdy zobaczyłam panujący bałagan zarówno w kuchni, jak i w salonie. Miałam ochotę tańczyć, śpiewać, po prostu cieszyć się z tak cudownie zapowiadającego się dnia.
Po porannej toalecie oraz zjedzeniu śniadania poszłam zobaczyć do swojej pracowni przy okazji zabierając do niej kilka moich nowych rysunków. Całe pomieszczenie zdobiły kartki, płótna, na niektórych były tylko jakieś kreski, ale wciąż wisiały. Chciałam zachować każdy pomysł czy każda moją próbę. Od jakiegoś czasu wszystkie moje malowidełka były ważne, nie ważne czy wykonane za pomocą farby czy ołówka. Lubiłam wracać do niektórych, ot tak.

Nim się spostrzegłam była siedemnasta, tak wchłonęło mnie malowanie. Tym razem spróbowałam malować w bardziej abstrakcyjny sposób. Dużo już się nauczyłam o rynku artystycznym, więc to był czas, aby zacząć próbować nowych rzeczy. Odeszłam na parę kroków, by dokładnie obejrzeć to, co tak właściwie tworzyłam od kilku godzinach. Biała farba na dole, a niebieska u góry stopniowo zlewały się ze sobą tworząc jaśniejsze przejście. Nie byłam przekonana, co do tego obrazu, ale wolałam poczekać aż wyschnie.
Cisza panująca w domu trochę mnie przytłaczała, więc podczas przygotowań postanawiałam włączyć sobie swoją playlistę. Strasznie nie mogłam się doczekać dzisiejszej randki. Miałam ochotę wyglądać, jak najlepiej, dlatego dzisiaj poszalałam z makijażem robiąc sobie odrobinę mocniejszy niż zwykle.
Wybrałam ciemny, zielony sweterek, czarne dopasowane spodnie oraz czarne sznurowane buty za kostkę. Założyłam trochę pierścionków na palce oraz naszyjnik z srebrnym kółkiem.
Gdy byłam już całkowicie gotowa, wyszłam z domu, pisząc wiadomość do Charlie.

„Życz mi szczęścia, nie chce tym razem spotkać kolejnego z piątki wspaniałych...😫”

„Zapomnij! To twój wieczór. Chce zdjęcia z waszej randki! 💑”

Zaśmiałam się w duchu, mając nadzieje, że nie napisałam tego w złą godzinę, ale gdy bez żadnych problemów dotarłam do restauracji odetchnęłam z ulgą. Mimo wszystko miałam już dosyć wrażeń po ostatnich dniach. Niby Nowy Jork jest taki duży, ale jak kogoś nie chcesz spotkać to zawsze to się stanie w najmniej oczekiwanym momencie. 
Weszłam do środka, ciesząc się, że jest ciepło, bo na dworze mróz zaczynał już dawać w kość. Była połowa stycznia, a wcale nie zapowiadało się na ocieplenie. Może gdyby nie fakt, że wychodząc z domu za każdym razem bałam się o swoje życie byłoby lepiej. O poślizgnięcie się było dosyć łatwo pomimo odśnieżania chodników czy ulic. 
Restauracja była utrzymana w kolorach jasnego, ciemnego brązu oraz szarości, z sufitu zwisały pojedyncze lampy co wyglądało magicznie. Już wyobrażałam sobie, jakie sofy muszą być miękkie. 
Podeszłam do szefa sali, który już na samym wstępie chciał mnie skreślić, nawet gdy podałam swoje nazwisko. Było to dosyć irytujące, jednak gdy zobaczył na swoim tablecie, że będę siedzieć przy stoliku z Marcelem Kylarem od razu dostał olśnienia. Jakby inny człowiek. No cóż elita była najważniejsza.
- Zapraszam pani Lange, pan Kylar już czeka - powiedział z nienaturalnym uśmiechem, przez co poczułam się naprawdę nieswojo. W końcu nikt normalny tak się nie uśmiecha. Chyba, że chce  się dostać podwyżkę.
- Dziękuje - odparłam grzecznie, gdy ściągnął mój płaszcz.
Po drodze do stolika miałam ochotę otworzyć szeroko buzię z podziwu, ale to wyglądało by dosyć dziwnie, więc po prostu zachwycałam się bez niepotrzebnego otwierania ust. Byłam dosłownie oczarowana każdym małym szczególikiem. Książki, obrazy, poduszki i inne ozdoby. Po prostu się zakochałam.
Marcel siedział przy stoliku pod ścianą, ubrany był kremowy sweter pod którym miał białą koszulę, ciemne spodnie oraz lakierki. Podchodząc pocałowałam go w policzek, czując jego zarost.
- Cześć Elena - przywitał się, gdy usiadłam na przeciwko niego. - Niezbyt zachwycająco, jednak co?  Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa.
- Mi się strasznie podoba - odpowiedziałam sięgając po prostą kartkę, przesunęłam opuszkiem palca po logo restauracji. - Najwidoczniej, mamy różny gust.
- Taak, ty wolisz jak jest magicznie i po domowemu - mruknął, opierając policzek o rękę, jakby znudzony.
Westchnęłam głośno, nie mając zamiaru odpowiadać na jego uwagę. To nie było pierwszy raz, gdy wytykał mi to co ja lubię.
Gdy przyszedł kelner zamówiłam sobie lampkę wina oraz sałatkę z kurczakiem. Po wczorajszym obżarstwie u Charlotte zdecydowanie potrzebowałam czegoś zdrowszego.
- Malowałaś dzisiaj? - zapytał Marcel, gdy kelner odszedł.
- Tak, a co? - odpowiedziałam, dopytując się do czego tak właściwie zmierza.
- Mój ojciec chciałby zobaczyć kilka twoich projektów, a to co było na wernisażu kompletnie mu się nie spodobało - powiedział, przesuwając językiem po swojej dolnej wardze. - Zresztą, nie jemu jedynemu. Słuchaj, kocie, to co pokazałaś nie było dobre.
Zacisnęłam palce na swoim naszyjniku, będąc zła na niego za takie słowa.
- Dobrze, pokażę twojemu ojcu swoje projekty, ale ostatni raz to ty zapraszasz ludzi na mój wernisaż, rozumiesz? - odparłam spokojnie pomimo tego, że dosłownie we mnie wrzało.
- O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi. - Słuchaj... - nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Powiedź mi kto z tych ludzi był zainteresowany moimi obrazami huh? Pozapraszałeś jakiś urzędników, polityków, czy innych wpływowych ludzi, dzięki którym ty i twój ojciec moglibyście coś zdziałać - mówiłam, patrząc mu w oczy. Jego górna powieka delikatnie zadrżała. Zdenerwował się, jednak słuchał dalej. - Osoby, które były zainteresowane można było policzyć na palcach.
- I niby powiesz mi, że te osoby uważały to co przedstawiłaś za dobre? - prychnął pogardliwie.
- Nie wszyscy, ale chociaż wyjaśnili mi co im się podoba, a co nie - spojrzałam na niego zła. - Marcel.. robisz mi ogromną przykrość, wiesz? Zachowujesz się, jak straszny dupek, oceniasz moje obrazy pod względem tego, że komuś się nie podobały, ale to są osoby, które kompletnie nie zwracały uwagi na moje obrazy. Zastanów kto się dla ciebie liczy, ja czy wpływowe osoby?  - Całkowicie szczerze odpowiedziałam, przez co lekko go zamurowało. Kelner akurat przyniósł nasze zamówienie, a ja poprosiłam go o kartkę i długopis. Zgodził się bez problemu.
Napisałam na niej kilka stron, które napisały swoją recenzję o moim wernisażu i podałam swojemu chłopakowi.
- Proszę, poczytaj sobie zanim zaczniesz oceniać, bo żeby coś oceniać trzeba najpierw znać się na temacie - odparłam oschle podając mu kartkę, podziękowałam kelnerowi, który uśmiechnął się do mnie i odszedł.
Zaczęłam jeść nie mając zamiaru zwracać uwagi na Marcela, nie chciałam popsuć sobie tego wieczoru tylko dlatego, że chłopak chciał się podlizać swojemu ojcu. W sumie najgorsze było to, że  pana Kylara nawet tutaj nie było.
- Przepraszam... zaraz przyjdę - Marcel wstał, jak oparzony, nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ruszył do łazienki. Świetnie Ellie, zostałaś sama, pomyślałam.
Nie chodziło mi o to, że Marcel skrytykował moje obrazy, tylko po prostu wkurzało mnie to, że bazował na opiniach ludzi, którzy całkowicie olali to co ja stworzyłam. Nadchodziły zmiany, a on powinien się z tym zgodzić.
Napiłam się wina, które swoją drogą było bardzo dobre, a następnie wyciągnęłam telefon robiąc zdjęcie restauracji, a następnie zrobiłam sobie selfie. Charlie chciała zdjęcia, więc wyśle jej takie, jakie udało mi się zrobić.
- Ze mną też zrobisz sobie zdjęcie? - usłyszałam dobrze znany mi głos. Należał do osoby, którą tak bardzo dawno już nie słyszałam. Ten brytyjski akcent, który tak bardzo uwielbiałam, a potem znienawidziłam. Uniosłam powoli wzrok spotykając jego niebieskie spojrzenie, ten łobuzerski uśmiech, który wywoływał u mnie motyle w brzuchu. Louis Tomlinson centralnie stał koło mojego stolika.
- Co.. ty tu robisz? - wymamrotałam z niedowierzaniem.
- Och, Ells dokładnie to co ty, delektuje się samotnością - oparł ręce o stolik, pochylając się nade mną, tak żebyśmy byli bliżej siebie, a raczej nasze spojrzenie.
- Nie jestem sama - przełknęłam ślinę, kończąc tą wymianę spojrzeń.
- Chyba twój chłopak.. - uśmiechnął się kpiąco. - prysnął hmm?
Spojrzałam na niego mając ochotę zdrapać z twarzy ten uśmieszek. Za kogo on się cholera miał?! Czy faceci w tych czasach muszą udawać takich popieprzonych dupków, czy ja po prostu miałam pecha w życiu.
- Dobra posłuchaj, spotkajmy się jutro - usłyszałam od niego coś, przez co oczy omal mi nie wypadły.
- To żart, Louis? - zaśmiałam się. - Nigdy w życiu.
- Okej, Ellie - złapał mnie za naszyjnik ciągnąc do siebie. Byłam tak zszokowana, że nawet nie zdążyłam jakkolwiek zareagować. - Spotkamy się, jutro w Balrney'u o siedemnastej, inaczej powiem twojemu chłopakowi, że mamy romans, jasne? - powtórzył dosyć spokojnie, a w jego spojrzeniu mogłam dostrzec tą kpinę, która zawsze towarzyszyła mu względem drugiego człowieka.
Zmarszczyłam brwi wyrywając mu się. Co on wymyślił?! Jaki romans, do cholery?!
- Co?! - zawołałam odrobinę za głośno, bo część ludzi będących w środku spojrzała się w naszą stronę. - Ty dupku, Marcel ci nie uwierzy - powiedziałam już ciszej.
- Naprawdę? Jeszcze pamiętam w którym miejscu cię całować, żebyś się podnieciła - puścił mi oczko. - A uwierz mi jestem dosyć przekonujący.
Przez jego słowa poczułam, jak dosłownie oblewa mnie pot i robię się cała czerwona, czy on naprawdę powiedział to tak głośno, czy to tylko moja chora wyobraźnia?!
- Czas leci, Lange - wyszeptał. - Tik, tak, tik, tak.
Złapałam się za nasadę nosa, czując się w jakimś pieprzonym koszmarze. Tomlinson pokazał kciukiem w kierunku w którym odszedł mój chłopak. Spojrzałam w tamtą stronę, Marcel rozmawiał z szefem sali. Przełknęłam ślinę, patrząc z powrotem na Louisa.
- Zgoda - wycedziłam przez zęby.
- Świetnie, jednak jesteś nadal dosyć bystra - zaśmiał się, odchodząc.
Patrzałam się na niego do momentu, gdy zniknął z zasięgu wzroku. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mogę mieć tyle złych myśli względem drugiego człowieka, ale Louis Tomlinson był jednym z najbardziej irytujących ludzi na tym świecie. Czułam, że każda osoba, która znała go w najmniejszym stopniu pochwaliłaby mnie za to co zrobiłam mu w swojej wyobraźni.
Ten dzień miał być taki wspaniały, a okazał się jednym z najgorszych, ponieważ pojawił się mój największy koszmar.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, czekam na następny i zapraszam również do siebie: fame-destroies-me-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam również do siebie ;)

    https://all-the-same-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Theme by Violett