niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 5 Elena „Koszmar powrócił”





Będąc w pewnym momencie życia postanawiasz na chwilę się zatrzymać i przemyśleć bardzo dokładnie dalsze kroki lub wrócić do poprzednich. A wtedy wszystko co przeszedłeś wydaje się być takie odległe. Czas leci nieubłaganie, a ty musisz podjąć szybko jakiejkolwiek kroki, żeby twoje własne życie nie uciekało ci przez palce. Nie można liczyć na nikogo, bo to ty masz wziąć się w garść.
Wstałam z łóżka, zastanawiając się co ja tak właściwe mam dzisiaj robić. Spojrzałam na kartkę z kalendarza wiszącą na ścianie. Dzisiejszy dzień był oznaczony w czarnym kółku, podeszłam bliżej, aby przeczytać. Kolacja z Marcelem. 
Uśmiechnęłam się, przeciągając się. To był ten dzień, kiedy mój chłopak zabierał mnie do najpiękniejszej restauracji jaka mogła powstać w Nowym Jorku. Rzecz jasna całego nie zwiedziłam, żeby tak sądzić, jednak uważałam, że ta jest wyjątkowo zachwycająca. Jeszcze tam nie byłam, ale same zdjęcia ze strony restauracji pokazywały jej piękno.
Na moich ustach od razu pojawił się szeroki uśmiech. Taka wiadomość definitywnie dodała mi trochę skrzydeł radości. Byłam taka szczęśliwa, że wcale nie przejęłam się, gdy zobaczyłam panujący bałagan zarówno w kuchni, jak i w salonie. Miałam ochotę tańczyć, śpiewać, po prostu cieszyć się z tak cudownie zapowiadającego się dnia.
Po porannej toalecie oraz zjedzeniu śniadania poszłam zobaczyć do swojej pracowni przy okazji zabierając do niej kilka moich nowych rysunków. Całe pomieszczenie zdobiły kartki, płótna, na niektórych były tylko jakieś kreski, ale wciąż wisiały. Chciałam zachować każdy pomysł czy każda moją próbę. Od jakiegoś czasu wszystkie moje malowidełka były ważne, nie ważne czy wykonane za pomocą farby czy ołówka. Lubiłam wracać do niektórych, ot tak.

Nim się spostrzegłam była siedemnasta, tak wchłonęło mnie malowanie. Tym razem spróbowałam malować w bardziej abstrakcyjny sposób. Dużo już się nauczyłam o rynku artystycznym, więc to był czas, aby zacząć próbować nowych rzeczy. Odeszłam na parę kroków, by dokładnie obejrzeć to, co tak właściwie tworzyłam od kilku godzinach. Biała farba na dole, a niebieska u góry stopniowo zlewały się ze sobą tworząc jaśniejsze przejście. Nie byłam przekonana, co do tego obrazu, ale wolałam poczekać aż wyschnie.
Cisza panująca w domu trochę mnie przytłaczała, więc podczas przygotowań postanawiałam włączyć sobie swoją playlistę. Strasznie nie mogłam się doczekać dzisiejszej randki. Miałam ochotę wyglądać, jak najlepiej, dlatego dzisiaj poszalałam z makijażem robiąc sobie odrobinę mocniejszy niż zwykle.
Wybrałam ciemny, zielony sweterek, czarne dopasowane spodnie oraz czarne sznurowane buty za kostkę. Założyłam trochę pierścionków na palce oraz naszyjnik z srebrnym kółkiem.
Gdy byłam już całkowicie gotowa, wyszłam z domu, pisząc wiadomość do Charlie.

„Życz mi szczęścia, nie chce tym razem spotkać kolejnego z piątki wspaniałych...😫”

„Zapomnij! To twój wieczór. Chce zdjęcia z waszej randki! 💑”

Zaśmiałam się w duchu, mając nadzieje, że nie napisałam tego w złą godzinę, ale gdy bez żadnych problemów dotarłam do restauracji odetchnęłam z ulgą. Mimo wszystko miałam już dosyć wrażeń po ostatnich dniach. Niby Nowy Jork jest taki duży, ale jak kogoś nie chcesz spotkać to zawsze to się stanie w najmniej oczekiwanym momencie. 
Weszłam do środka, ciesząc się, że jest ciepło, bo na dworze mróz zaczynał już dawać w kość. Była połowa stycznia, a wcale nie zapowiadało się na ocieplenie. Może gdyby nie fakt, że wychodząc z domu za każdym razem bałam się o swoje życie byłoby lepiej. O poślizgnięcie się było dosyć łatwo pomimo odśnieżania chodników czy ulic. 
Restauracja była utrzymana w kolorach jasnego, ciemnego brązu oraz szarości, z sufitu zwisały pojedyncze lampy co wyglądało magicznie. Już wyobrażałam sobie, jakie sofy muszą być miękkie. 
Podeszłam do szefa sali, który już na samym wstępie chciał mnie skreślić, nawet gdy podałam swoje nazwisko. Było to dosyć irytujące, jednak gdy zobaczył na swoim tablecie, że będę siedzieć przy stoliku z Marcelem Kylarem od razu dostał olśnienia. Jakby inny człowiek. No cóż elita była najważniejsza.
- Zapraszam pani Lange, pan Kylar już czeka - powiedział z nienaturalnym uśmiechem, przez co poczułam się naprawdę nieswojo. W końcu nikt normalny tak się nie uśmiecha. Chyba, że chce  się dostać podwyżkę.
- Dziękuje - odparłam grzecznie, gdy ściągnął mój płaszcz.
Po drodze do stolika miałam ochotę otworzyć szeroko buzię z podziwu, ale to wyglądało by dosyć dziwnie, więc po prostu zachwycałam się bez niepotrzebnego otwierania ust. Byłam dosłownie oczarowana każdym małym szczególikiem. Książki, obrazy, poduszki i inne ozdoby. Po prostu się zakochałam.
Marcel siedział przy stoliku pod ścianą, ubrany był kremowy sweter pod którym miał białą koszulę, ciemne spodnie oraz lakierki. Podchodząc pocałowałam go w policzek, czując jego zarost.
- Cześć Elena - przywitał się, gdy usiadłam na przeciwko niego. - Niezbyt zachwycająco, jednak co?  Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa.
- Mi się strasznie podoba - odpowiedziałam sięgając po prostą kartkę, przesunęłam opuszkiem palca po logo restauracji. - Najwidoczniej, mamy różny gust.
- Taak, ty wolisz jak jest magicznie i po domowemu - mruknął, opierając policzek o rękę, jakby znudzony.
Westchnęłam głośno, nie mając zamiaru odpowiadać na jego uwagę. To nie było pierwszy raz, gdy wytykał mi to co ja lubię.
Gdy przyszedł kelner zamówiłam sobie lampkę wina oraz sałatkę z kurczakiem. Po wczorajszym obżarstwie u Charlotte zdecydowanie potrzebowałam czegoś zdrowszego.
- Malowałaś dzisiaj? - zapytał Marcel, gdy kelner odszedł.
- Tak, a co? - odpowiedziałam, dopytując się do czego tak właściwie zmierza.
- Mój ojciec chciałby zobaczyć kilka twoich projektów, a to co było na wernisażu kompletnie mu się nie spodobało - powiedział, przesuwając językiem po swojej dolnej wardze. - Zresztą, nie jemu jedynemu. Słuchaj, kocie, to co pokazałaś nie było dobre.
Zacisnęłam palce na swoim naszyjniku, będąc zła na niego za takie słowa.
- Dobrze, pokażę twojemu ojcu swoje projekty, ale ostatni raz to ty zapraszasz ludzi na mój wernisaż, rozumiesz? - odparłam spokojnie pomimo tego, że dosłownie we mnie wrzało.
- O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi. - Słuchaj... - nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Powiedź mi kto z tych ludzi był zainteresowany moimi obrazami huh? Pozapraszałeś jakiś urzędników, polityków, czy innych wpływowych ludzi, dzięki którym ty i twój ojciec moglibyście coś zdziałać - mówiłam, patrząc mu w oczy. Jego górna powieka delikatnie zadrżała. Zdenerwował się, jednak słuchał dalej. - Osoby, które były zainteresowane można było policzyć na palcach.
- I niby powiesz mi, że te osoby uważały to co przedstawiłaś za dobre? - prychnął pogardliwie.
- Nie wszyscy, ale chociaż wyjaśnili mi co im się podoba, a co nie - spojrzałam na niego zła. - Marcel.. robisz mi ogromną przykrość, wiesz? Zachowujesz się, jak straszny dupek, oceniasz moje obrazy pod względem tego, że komuś się nie podobały, ale to są osoby, które kompletnie nie zwracały uwagi na moje obrazy. Zastanów kto się dla ciebie liczy, ja czy wpływowe osoby?  - Całkowicie szczerze odpowiedziałam, przez co lekko go zamurowało. Kelner akurat przyniósł nasze zamówienie, a ja poprosiłam go o kartkę i długopis. Zgodził się bez problemu.
Napisałam na niej kilka stron, które napisały swoją recenzję o moim wernisażu i podałam swojemu chłopakowi.
- Proszę, poczytaj sobie zanim zaczniesz oceniać, bo żeby coś oceniać trzeba najpierw znać się na temacie - odparłam oschle podając mu kartkę, podziękowałam kelnerowi, który uśmiechnął się do mnie i odszedł.
Zaczęłam jeść nie mając zamiaru zwracać uwagi na Marcela, nie chciałam popsuć sobie tego wieczoru tylko dlatego, że chłopak chciał się podlizać swojemu ojcu. W sumie najgorsze było to, że  pana Kylara nawet tutaj nie było.
- Przepraszam... zaraz przyjdę - Marcel wstał, jak oparzony, nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ruszył do łazienki. Świetnie Ellie, zostałaś sama, pomyślałam.
Nie chodziło mi o to, że Marcel skrytykował moje obrazy, tylko po prostu wkurzało mnie to, że bazował na opiniach ludzi, którzy całkowicie olali to co ja stworzyłam. Nadchodziły zmiany, a on powinien się z tym zgodzić.
Napiłam się wina, które swoją drogą było bardzo dobre, a następnie wyciągnęłam telefon robiąc zdjęcie restauracji, a następnie zrobiłam sobie selfie. Charlie chciała zdjęcia, więc wyśle jej takie, jakie udało mi się zrobić.
- Ze mną też zrobisz sobie zdjęcie? - usłyszałam dobrze znany mi głos. Należał do osoby, którą tak bardzo dawno już nie słyszałam. Ten brytyjski akcent, który tak bardzo uwielbiałam, a potem znienawidziłam. Uniosłam powoli wzrok spotykając jego niebieskie spojrzenie, ten łobuzerski uśmiech, który wywoływał u mnie motyle w brzuchu. Louis Tomlinson centralnie stał koło mojego stolika.
- Co.. ty tu robisz? - wymamrotałam z niedowierzaniem.
- Och, Ells dokładnie to co ty, delektuje się samotnością - oparł ręce o stolik, pochylając się nade mną, tak żebyśmy byli bliżej siebie, a raczej nasze spojrzenie.
- Nie jestem sama - przełknęłam ślinę, kończąc tą wymianę spojrzeń.
- Chyba twój chłopak.. - uśmiechnął się kpiąco. - prysnął hmm?
Spojrzałam na niego mając ochotę zdrapać z twarzy ten uśmieszek. Za kogo on się cholera miał?! Czy faceci w tych czasach muszą udawać takich popieprzonych dupków, czy ja po prostu miałam pecha w życiu.
- Dobra posłuchaj, spotkajmy się jutro - usłyszałam od niego coś, przez co oczy omal mi nie wypadły.
- To żart, Louis? - zaśmiałam się. - Nigdy w życiu.
- Okej, Ellie - złapał mnie za naszyjnik ciągnąc do siebie. Byłam tak zszokowana, że nawet nie zdążyłam jakkolwiek zareagować. - Spotkamy się, jutro w Balrney'u o siedemnastej, inaczej powiem twojemu chłopakowi, że mamy romans, jasne? - powtórzył dosyć spokojnie, a w jego spojrzeniu mogłam dostrzec tą kpinę, która zawsze towarzyszyła mu względem drugiego człowieka.
Zmarszczyłam brwi wyrywając mu się. Co on wymyślił?! Jaki romans, do cholery?!
- Co?! - zawołałam odrobinę za głośno, bo część ludzi będących w środku spojrzała się w naszą stronę. - Ty dupku, Marcel ci nie uwierzy - powiedziałam już ciszej.
- Naprawdę? Jeszcze pamiętam w którym miejscu cię całować, żebyś się podnieciła - puścił mi oczko. - A uwierz mi jestem dosyć przekonujący.
Przez jego słowa poczułam, jak dosłownie oblewa mnie pot i robię się cała czerwona, czy on naprawdę powiedział to tak głośno, czy to tylko moja chora wyobraźnia?!
- Czas leci, Lange - wyszeptał. - Tik, tak, tik, tak.
Złapałam się za nasadę nosa, czując się w jakimś pieprzonym koszmarze. Tomlinson pokazał kciukiem w kierunku w którym odszedł mój chłopak. Spojrzałam w tamtą stronę, Marcel rozmawiał z szefem sali. Przełknęłam ślinę, patrząc z powrotem na Louisa.
- Zgoda - wycedziłam przez zęby.
- Świetnie, jednak jesteś nadal dosyć bystra - zaśmiał się, odchodząc.
Patrzałam się na niego do momentu, gdy zniknął z zasięgu wzroku. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mogę mieć tyle złych myśli względem drugiego człowieka, ale Louis Tomlinson był jednym z najbardziej irytujących ludzi na tym świecie. Czułam, że każda osoba, która znała go w najmniejszym stopniu pochwaliłaby mnie za to co zrobiłam mu w swojej wyobraźni.
Ten dzień miał być taki wspaniały, a okazał się jednym z najgorszych, ponieważ pojawił się mój największy koszmar.

środa, 1 lutego 2017

Rozdział 4 Charlotte „Uciekanie w miejscu”






- Nie! Nie! - zawołał Daniel, dyrektor główny pokazu, który z każdą chwilą był coraz bardziej czerwony ze wściekłości.  - Możecie chociaż raz to dobrze przejść?! Wszystko jest do dupy!
Mężczyzna chodził w kółko, jak nakręcony robot. Blond włosy, które szarpał ze zdenerwowania odstawały w dosłownie każdą stronę, tworząc na jego głowie coś w rodzaju gniazda ptaków. Wąskie wargi miał wykrzywione w grymas, a jego wzrok, gdyby mogł pozabijałyby wszystkich dookoła. 
Spędzałam z tym facetem już czwartą godzinę i moje nerwy były właściwie na wyczerpaniu. Wiecznie coś mu się nie podobało i tylko się wydzierał.
Jeśli ten idiota myślał, że jesteśmy tu tylko po to, żeby mógł się na nas wyżyć, to głęboko się myli. Może inne dziewczyny sobie pozwalają na takie traktowanie, ale ja na pewno nie. Gdy tylko się do mnie przyczepi, nie mam zamiaru skulić ogona i posłusznie pokiwać głową. 
Przyglądałam mu się z zaciśniętymi pięściami, jak obraża jakąś brunetkę, w której oczach zaczęły świecić łzy. Na pierwszy rzut oka było widać, że była bardzo młoda i dopiero zaczyna w tej branży, miała może jakieś siedemnaście, osiemnaście lat.
Było mi jej niesamowicie szkoda, przecież taki dupek z łatwością może wpłynąć na jej psychikę i zniszczyć jej życie.
Z każdą kolejną obelgą rzucaną w jej stronę, moje palce zaciskały się coraz mocniej, a paznokcie zaczynały mi się wbijać w skórę. 
W końcu nie wytrzymałam i ruszyłam w ich stronę czując, jak krew dosłownie gotuje się w moich żyłach. Nie myślałam w tej chwili o konsekwencjach, nie obchodziło mnie to dla kogo pracował, ani to czy mnie wyleją. Nie mogłam pozwolić na to, żeby czuł się, jak bezkarnie. Zatrzymałam się kawałek od niego i postukałam go ramię. Blondas odwrócił się gwałtownie, a ja w tym samym momencie zamachnęłam się i uderzyłam go w szczękę. Zaskoczony zatoczył się kilka kroków do tyłu, omal nie tracąc równowagi. 
- Co powiesz na to, dupku? - warknęłam, mierząc go wzrokiem. 
Mężczyzna był tak zszokowany, że przez pierwsze kilka sekund tylko otwierał i zamykał usta. Przypominał mi rybę, która wyrzucona na brzeg, próbowała zaczerpnąć powietrza. 
Wokół panowała cisza, każdy zamarł czekając z zaciekawieniem, na dalszy rozwój sytuacji. Brunetka stała z rękami zaciśniętymi na ustach, a na jej twarzy malowało się przerażenie. 
Moja skóra na knykciach boleśnie pulsowała, rozprostowałam palce i z powrotem je zgięłam, powtarzałam czynność kilka razy, aż ból całkowicie ustąpił. 
- Zwalniam cię! - krzyknął, kiedy w końcu odzyskał kontakt z rzeczywistością. - Nie chcę cię tu widzieć!
Wzruszyłam ramionami, ściągnęłam szpilki i rzuciłam nimi w niego. Daniel szybko odsunął się, tym samym unikając ciosu. Odwróciłam się i niewzruszona poszłam do garderoby po swoje rzeczy. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce i nie patrzeć już na jego parszywą gębę. 
Z pośpiechem zarzuciłam na ramiona swój czarny płaszcz i założyłam skórzane, wiązane buty. Nie zwracając uwagi na spinki w moich włosach, zawiesiłam torbę na ramię i już chciałam wyjść, jednak coś mnie zatrzymało.
Uświadomiłam sobie, że to nic nie zmieni. Martinez nadal będzie terroryzował modelki, może nawet będzie jeszcze większym draniem. To tak nie powinno wyglądać.
Wróciłam się z powrotem na salę i znów całe zainteresowanie skupiło się na mnie. Niektórzy uważnie mi się przypatrywali, a inni odwracali wzrok. Mimo tego wciąż kroczyłam pewnie przed siebie, aby kolejny raz skonfrontować się z Danielem. Kiedy byłam dostatecznie blisko wycelowałam w niego wskazujący palec, dotykając jego klatki piersiowej.
- Oskarżę cię o mobbing - oświadczyłam. Przyłożyłam palce do ust i posłałam mu buziaka, uśmiechając się.  - Obiecuję, że cię zniszczę.
Tym razem mogłam już odejść ze spokojem. Wyprostowałam się i ruszyłam do wyjścia, nie odwracając się.
Poczułam jak cała agresja mnie opuszcza, gdy wyszłam na zewnątrz i świeże powietrze dostało się do moich płuc. Przeszłam kilka kroków i oparłam się o chłodną ścianę, jakiegoś innego budynku.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę czerwonych Malboro i zapalniczkę po czym odpaliłam jednego. Odchyliłam głowę do tyłu, zaciągając się.
Świetnie zaczęłam pierwszy dzień pracy po mojej przerwie. Mam nadzieję, że po raz ostatni zdarza mi się pracować z takim człowiekiem.
- Hej! - usłyszałam czyjeś wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam brunetkę, idącą w moją stronę niepewnym krokiem. - Charlotte prawda? Dziękuje, że stanęłaś w mojej obronie, ten gość to straszny palant.
- Przyjemność po mojej stronie - powiedziałam uśmiechając się lekko. - Myślę, że powinien dostać to co mu się należy.
- Naprawdę masz zamiar go pozwać? - zapytała, spoglądając na mnie wahająco.
Wypuściłam dym z ust, zastanawiając się co jej odpowiedzieć. Na początku byłam zdeterminowana żeby to zrobić, jednak teraz gdy nieco ochłonęłam, zaczynałam się wahać. Nie jestem pewna, czy mam ochotę na tułanie się po sądach i prawnikach.
W rezultacie wzruszyłam tylko ramionami.
- Powinnam się już zbierać.
- Tak, jasne. Jeszcze raz dzięki i przepraszam, że straciłaś przeze mnie pokaz.
Machnęłam tylko ręką, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat i pojechać do domu. Byłam tak zmęczona, że jedyne o czym marzyłam to gorąca kąpiel i sen.

Zapaliłam światło przy mocy łokcia po czym odłożyłam torby z zakupami na kuchenny blat i skierowałam się do łazienki, aby napełnić wannę wodą.
Kiery wracałam do domu uświadomiłam sobie, że lodówka najprawdopodobniej świeci pustakami, bo Jassie, zazwyczaj zamawia jedzenie lub je na mieście. Dlatego skoro on wyjechał na kontrakt, byłam zmuszona po drodze wstąpić do jakiegoś marketu.
Związałam włosy w koczek i zaczęłam ściągać ubrania. Zanurzyłam się w przyjemnie gorącej wodzie, czując jak moje ciało zaczyna się rozluźniać, a z mojej głowy powoli ulatniały się wszystkie myśli.
Pół godziny później siedziałam na kanapie w salonie oglądając jakieś tv show, który kompletnie mnie nie interesował. Moja uwaga bardziej skupiała się na butelce wina, która stała przede mną na stoliku. Jeszcze bardziej dobijała mnie samotność, którą powoli zaczynałam odczuwać. Kiedy Jessie jest w domu mam zawsze świadomość, że nie jestem skazana na samą siebie.
Przygryzłam wargę i już miałam po nią sięgnąć, kiedy w mojej podświadomości pojawiło się jedno imię - Ellie, które było dla mnie nadzieją na wybawienie.
Wczoraj wieczorem wysłała esemesa, na którego w końcu nie odpisałam. Co niby miałabym w nim zawrzeć? Nie mogę normalnie funkcjonować, bo nie potrafię zapomnieć o przeszłości i przez to mój wieczór jest do dupy? O nie, wolałam zdecydowanie go przemilczeć. Po pierwsze nie chciałam jej martwić, a po drugie nie jestem pewna, czy oczekiwała takiej odpowiedzi, a mimo wszystko nie chce jej okłamywać.
To fakt, oddaliłyśmy się od siebie, jednak wina leży po obu stronach. Uważam, że obie w którymś momencie zagubiłyśmy się i nie potrafimy tego naprawić, ale jestem przekonana, że nie mogę pozwolić, żeby Elena była kolejną osobą, którą stracę.
 Nawilżyłam dolną wargę i wybrałam jej numer, prosząc, żeby odebrała.
Poczułam niemal natychmiastową ulgę, gdy usłyszałam ciche „halo” po drugiej stronie.
- Hej, Ells proszę powiedz, że ty też masz taki beznadziejny wieczór - zaczęłam, bawiąc się frędzlami koca, którym byłam przykryta. - A jeśli nie to, proszę skłam dla mnie.
- Mm, nie wydaje mi się, żebym musiała to robić - oznajmiła śmiejąc się. - Jest naprawdę do dupy.
- Świetnie... znaczy nie, ale.. dobra nie ważne, wiesz o co chodzi. - Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. - Po prostu pomyślałam, że mogłabyś do mnie wpaść, zrobię coś do jedzenia i spędzimy trochę czasu razem.
Nastało między nami kilku sekundowe milczenie, a moja pewność siebie, zaczynała powoli spadać.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś,będę za jakąś godzinę.
Ustaliłyśmy, że dziewczyna po drodze wejdzie do McDonalda i kupi mnóstwo fast foodów, na które obie miałyśmy niesamowitą ochotę.
Wstałam z kanapy i ruszyłam do sypialni, chcąc przebrać się w coś lepszego niż stare dresy i poplamiona koszulka.
Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam panujący tam porządek. Wszystko było na swoim miejscu, łóżko było perfekcyjnie pościelone, a z podłogi zniknęły ubrania i śmieci. W wazonie stojącym na komodzie były włożone świeże, białe róże, a obok niego leżała zgięta kartka. Chwyciłam ją i uśmiechnęłam się, poznając niedbałe pismo Jessiego.

„Poprosiłem panią Russo, żeby również tutaj ogarnęła, nie musisz dziękować. Całusy J.” 

Pani Russo sprzątała u nas raz w tygodniu, ale zazwyczaj nie chciałam, żeby zajmowała się moim pokojem. Po prostu uważam, że tego nie potrzebuję i mogę sama się nim zająć. 
Podeszłam do szafy, otworzyłam drzwi i przejechałam ręką po wieszakach. Po krótkim namyśle wyciągnęłam jasne jeansy typu mom jeans z podwiniętymi nogawkami oraz czarną, luźną koszulę. Rozczesałam włosy i pomalowałam rzęsy tuszem, 
Przejrzałam się w lustrze, chcąc ocenić efekt końcowy. Nie wyglądałam najpiękniej na świecie, ale i tak lepiej niż przez ostatnie kilka tygodni. 
Naprawdę strasznie się cieszyłam, że w końcu mogę spotkać się z Ellie i wrócić na chwilę do normalności.
Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi. Z szerokim uśmiechem na twarzy poszłam otworzyć.
- Miło cię widzieć - powiedziałam ściskając ją na powitanie.
Odebrałam od niej jedzenie i poszłam je odłożyć do kuchni. W tym samym czasie blondynka zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku po czym oparła się o blat.
Miała na sobie bordowy sweter oraz czarne spodnie.
- Too, co słychać w świecie wielkiej mody? - zapytała.
Prychnęłam słysząc jej słowa.
- Przestań, po dzisiejszym dniu jestem po prostu wykończona. - Schowałam kosmyk włosów za ucho. - Trafiłam na takiego palanta, że to się chyba skończy pozwem do sądu.
- Serio? Aż tak źle?
Przeniosłyśmy się na kanapę wraz z jedzeniem i przez kilka godzin rozmawiałyśmy o wszystkim co się działo, zarówno u mnie jak i u niej.
Okazało się, że zapisała się zaczęła studiować sztukę i estetykę. Wcale mnie to nie zaskoczyło, ponieważ dawniej wspominała, że chce to zrobić.
Za to jedna wiadomość mnie zszokowała, okazało się, że Ellie zaprosiła na swój ostatni wernisaż Zayna Malika, a później wracając z niego spotkała Louisa Tomlinsona. Słysząc to o mało nie zakrztusiłam się frytką, którą właśnie miałam w ustach.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze spotkam tych ludzi i niesamowicie dziwię się że Ellie, w ogóle chciała rozmawiać z Mulatem. Ja bym nie dała rady po tym, co cała piątka mi zrobiła.
Kiedy Niall zniknął, po tym jak dowiedział się, że byłam z Lukiem, rozpaczliwie próbowałam nawiązać z nim kontakt. Praktycznie codziennie błagałam jednego z nich, żeby powiedział mi gdzie on jest, jednak tylko mnie zbywali, twierdząc, że nic nie wiedzą. Do tej pory jestem pewna, że kłamali mi w żywe oczy. Jestem przekonana, że nie wyjechałby nic nie mówiąc swoim przyjaciołom. Któryś z nich musiał coś wiedzieć. Chociaż minęło tyle czasu nie jestem w stanie im wybaczyć, że patrzeli niewzruszeni jak cierpię.
Kiedy wyprowadzałam się do Nowego Jorku sądziłam, że już nigdy więcej nie usłyszę o żadnym z nich. Szkoda, że nie wiedziałam, jak w dużym błędzie byłam. Najwyraźniej przed przeszłością nie da się uciec, nie ważne jak bardzo się tego chce.

Obudził mnie dzwonek do drzwi wejściowych. Przewróciłam się na drugą stronę, otwierając oczy. Zerknęłam na zegarek cyfrowy stojący na szafce nocnej, było piętnaście po dwunastej w południe.
Kiedy dźwięk rozległ się po raz kolejny, zrzuciłam z siebie pościel i wstałam, aby otworzyć.
Pociągnęłam za klamkę i momentalnie na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie, gdy zobaczyłam wysokiego mężczyznę w czapce z logiem firmy kurierskiej z bukietem czerwonych róż.
- Charlotte Fawn? - zapytał. Zanim zdążyłam odpowiedzieć wcisnął mi kwiatki oraz jakąś kopertę. - Przesyłka dla pani.
Po tym jak odszedł stałam jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad jego dziwnym zachowaniem. Doszłam do wniosku, że mógł mieć po prostu zły dzień. Bardziej interesowało mnie kto był nadawcą prezentu.
Zamknęłam drzwi przy pomocy łokcia, weszłam wgłąb mieszkania i odłożyłam kwiaty, ponieważ ważniejsza była dla mnie koperta. Usiadłam na krześle barowym i zaczęłam otwierać. W środku znajdowało się moje zdjęcie, jednak nie było to zwykłe, takie z sesji tylko zrobione dzisiaj. Przechodziłam wtedy przez ulicę i o mało nie potrącił mnie jakiś pędzący idiota.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam fotografię.

„Uważaj Lottie, bo następnym razem będę zmuszony wysłać Ci wieniec pogrzebowy, a dopiero się rozkręcam”

Nie mogłam oderwać wzroku od prostych, drukowanych liter. To naprawdę się dzieję, to nie jest wina leków, ktoś mnie obserwuje. Tylko kto? 

sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 3 Elena „Życie w zgodzie ze sobą”



muzyka

Odetchnęłam głęboko poprawiając materiał mojej czerwonej sukienki, musiałam się czymś zająć, bo dosłownie drżałam z nerwów. Niby odbyłam już kilka wernisaży, ale stresowałam się tak samo, jak podczas pierwszego i tak za każdym razem. 
Byłam szczęśliwa, że mogłam pokazywać swoje prace większej ilości osób. Zawsze tego chciałam. Tylko robiłam tak wiele rzeczy, które oddalały mnie od swojego marzenia. Długo byłam na siebie zła z tego powodu, ale w końcu zrozumiałam, że nie robiłam tego świadomie. Na pewno nie pomógł mi w rozwinięciu mojej kariery wyjazd do Tybee Island, jednak jak mogłam obwiniać się, że tam zamieszkałam? Mimo wszystko spotkało mnie tam wiele dobrego. Nie pomogło mi też to, że po studiach nie poszłam w dalsze kierunki, ale będąc w Nowym Jorku mogłam naprawić to wszystko ot, tak. 
Nie byłam pewna też tego, czy nie stresuje się tym, że zaprosiłam Zayna. Chociaż po tym jak upewniłam się, że osoby bez zaproszenia nie będą mogły wejść głęboko odetchnęłam. Przynajmniej tak sądziłam. Nie chciałam zaprzątać sobie głowy, ani Zaynem ani jego koleżkami. To miał być mój wieczór.
Uśmiechnęłam się lekko, przesuwając po bokach sukienki, gdzie była koronka. Od pewnego czasu zaczęły podobać mi się motywy kwiatów na ubraniach. Cieszyłam się, że Flo uszanowała moje upodobania.
Odwróciłam się na pięcie, gdy do pokoju ktoś wszedł. Na widok Marcela ubranego w ciemny garnitur natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Jak zwykle wyglądał cholernie dobrze. Sweter z norweskimi wzorami, który miał pod marynarką dodawał mu uroku, wystający kołnierz z koszuli w paski oraz mucha zawiązana pod szyją idealnie dopełniała całość. Nawet chusteczkę materiałową w kieszonce marynarki musiał mieć pod kolor. Cały Marcel.
Podszedł do mnie obejmując mnie od tyłu i pocałował mnie w kark, przez co po moim ciele przeszło miłe uczucie. Widząc nasze odbicie przed sobą poczułam się, jak w jakiejś bajce. Ja byłam księżniczką, a on moim księciem. Tylko nagle mój chłopak postanowił wyrwać mnie brutalnie z mojej bajki.
- Mój ojciec będzie – odparł tak spokojnie. Tylko szkoda, że zaczęłam się jeszcze bardziej stresować. Pan Kyalr był wysoko stojącym politykiem. Momentalnie zaczął boleć mnie jeszcze bardziej brzuch.
Odkąd byłam z Marcelem widziałam jego ojca może zaledwie dwa razy. Wielokrotnie słyszałam, że jego tata ma gdzieś to z kim umawia się jego syn. Było to dosyć krzywdzące, ale po czasie się przyzwyczaiłam.
- Czemu tak właściwie chce się pojawić? – zapytałam, gdy w końcu przetrawiłam to, że na wernisażu będzie pan Eric.
- Bo chce pogadać z wpływowymi ludźmi, którzy dzisiaj przyjdą – wzruszył ramionami, odsuwając się ode mnie. 
Marcel podszedł do jednego z moich obrazów i zaczął mu się przyglądać z powagą. Pewnie był myślami przy ojcu, ale mogłam się tylko domyślać. Rzadko o nim wspominał, a ja nie pytałam o nic więcej, bo wiedziałam, że to dla niego drażliwy temat. Właśnie to w nim ceniłam, że potrafił mi mówić o swoich problemach, ale tylko do momentu w którym nie czułby się źle z tym.

Popijałam wino z kieliszka obserwując, jak ludzie oglądają moje obrazy. Większości z nich nie znałam, trochę kojarzyłam, ale to chyba nie miało znaczenia. Niektórzy patrzeli się na nie z zainteresowaniem, inni rzucili tylko przelotne spojrzenie pochłonięci rozmową z innymi osobami, niektórzy mieli takie miny jakby zastanawiali się jakim cudem w ogóle mogłam mieć własną wystawę.  Marcel wraz z ojcem gdzieś zniknęli, a Zayn przechadzał się po pomieszczeniu.
Na szczęście sam bez zbędnego towarzystwa. Dzięki czemu mogłam odetchnąć, chociaż troszeczkę oczywiście nie licząc specjalnego gościa.
 - No wiesz co Elena, jestem pod wrażeniem i chyba kupię nawet coś od ciebie – uśmiechnął się Zayn, gdy w końcu skończył swoją rewizje.
Jak zwykle wyglądał, jak milion dolarów. Biała koszula opinała jego smukłe ciało, a na to czarna marynarka z trzema guzikami po obu bokach. Na nogach miał szare spodnie, do tego wszystkiego czarne lakierki. 
Pokręciłam tylko głową na jego komentarz.
- Co nic nie mówisz? Zawstydza cię moja obecność? – szturchnął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego, jak na kompletnego szaleńca. Kim w ogóle on był? Niemożliwe, że potrafił tak po prostu ze mną rozmawiać po tym wszystkim co się stało…? Najwyraźniej tylko ja byłam jakaś uprzedzona do nich wszystkich. – Elena? Masz jakieś rozdwojenie jaźni?
- C..o? – wymamrotałam dając kieliszek na tacę, gdy kelner przechodził obok nas.
- Ostatnio, gdy się spotkaliśmy przed restauracją, potrafiłaś ze mną normalnie rozmawiać, a teraz zachowujesz się, jak idiotka nie wiedząca, jak zachować się gdy ktoś się do niej odzywa – oparł się nonszalancko o ścianę.
Czy to ja już zaczynałam wariować, czy on po prostu postanowił sobie trochę ze mnie zakpić?
- O co ci chodzi, Zayn? - zapytałam wprost nie mając ochoty na żadne kłótnie, ani dziwne teksty w moim kierunku, cokolwiek brunet miał na myśli. 
- Po prostu chce do ciebie zagadać - powiedział nadzwyczajnie na świecie. - Słuchaj, wiem co zrobił Louis...jak cię potraktował, ale trochę czasu minęło, prawda? Ty i on to przeszłość, przestań już on nim myśleć - powiedział cały czas patrząc mi w oczy. 
Spuściłam wzrok, nawilżając swoje suche usta. 
Zayn dalej kontynuował swój wykład o życiu. A tak właściwie moim życiu. 
- Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na mnie? Jakbym był tykającą bombą, która zaraz rozwali twój wspaniały świat, który sobie ułożyłaś. - Miał sto procent racji, aż tak było to widać? Faktycznie przesadzałam. - Nie chce ci nic rozwalać. To co stało się między tobą, a Louisem dawno minęło, okej? Przestań zaprzątać sobie nim głowę, bo on nie myśli o tobie. Zaczął coś nowego, a ty stoisz ciągle w miejscu. Co z tego, że masz nowe życie skoro myślami wciąż jesteś przy starym. Zrób krok do przodu. Jasne? 
Zaczęłam robić kółka palcami, pocierając swoje bolące skronie. 
Serio? Potrzebowałam Malika, żeby w końcu to wszystko zrozumieć. Naprawdę miałam ogromny bałagan w głowie od czasu pożegnania się z Louisem. Pomimo tego, że usilnie przekonywałam siebie, że zapomniałam o Tomlinsonie to było, to strasznym kłamstwem. Ciągle siedział w mojej głowie. 
W końcu po długiej ciszy wymamrotałam przeprosiny w stronę Zayna. Posłał mi swój czarujący uśmiech, który odwzajemniłam. 
- Mnie nie musisz przepraszać, tylko siebie - zaśmiał się biorąc konspekt dotyczący mojej twórczości, a następnie zniknął w tłumie ludzi. 
Usiadłam na kanapie obok, chowając twarz w dłonie. Miałam ochotę zacząć płakać, ale co by to dało? Sensacje, że płacze, tylko i wyłącznie. Przez tyle miesięcy okłamywałam własną siebie, porównywałam Marcela do Louisa. To na pewno było żałosne. Już sama nie wiedziałam co ja tak naprawdę sobie myślałam. Nie da się ot, tak zapomnieć o niedokończonej sprawie, zawsze będzie krążyła w myślach. 
W czasie, gdy przechodziłam wewnętrzną walkę z samą sobą, dosiadł się do mnie Marcel, który prowadził ożywioną rozmowę z ojcem, którym przestałam się przejmować. W końcu powinnam zrobić porządek z własną sobą, a nie troszczyć się o to czy pan Eric ma się dobrze.
Od czasu do czasu odwzajemniałam jego uśmiech, gdy patrzał się na mnie, aby pokazać, że słucham ich rozmowy, tylko sęk był w tym, że w ogóle nic nie rozumiałam. 

Po dwóch godzinach miałam już serdecznie dosyć tych wszystkich ludzi, samej siebie, życia, świata, chciałam, jak najszybciej zapomnieć o swoich myślach, Wyszłam szybciej z całej tej szopki, która zamieniła się w jakieś przyjęcie wychwalające rządy Erica Kylara. Nikt nie zwracał uwagi na moje obrazy. Gdy tak patrzałam na osoby będące w pomieszczeniu widziałam tylko tych dla których liczy się zysk, pieniądze, kariera, układy, znajomości. Osoby, które przyszyły tutaj, aby dowiedzieć się czegoś o sztuce - zainteresowane obrazami można było policzyć na palcach, a to nie o to chodziło. 
Ile było osób, które były zainteresowane takim wydarzeniem, a nie mieli znajomości lub pieniędzy? Mnóstwo. Nie chciałam być kolejną artystką, która ma być podporządkowana pod swój zarząd, to nie było celem pokazania sztuki. Sztuka miała łączyć ludzi, rozwijać wyobraźnie, chęć poznawania świata, ludzi, a nie kojarzyć się z próżniactwem czy wstępem tylko dla bogatych. 
Zamierzałam to zmienić nawet, jeśli kosztowałoby mnie to kłótnią z Marcelem, ale skoro mnie kocha to powinien zrozumieć. 
Wzięłam telefon do ręki, pisząc smsa do Charlotte. Dawno do niej nie pisałam, co było ogromnym błędem, zresztą niepierwszym. Brakowało mi kontaktu z nią w końcu to ona była moją najlepszą przyjaciółką, a ja nie powinnam oddalać się od niej tylko, dlatego, że byłam zajęta.
Po prostu wystukałam palcami na ekranie i wysłałam.

„Mam nadzieje, że masz dobry wieczór”

Nie spodziewałam się, że odpisze od razu, czy w ogóle odpisze. Chciałam, żeby czytając to wiedziała, że jestem i trochę liczyłam na to, że zrobi jej się odrobinę milej.
Nie myślałam na tym, gdzie idę, bo chciałam po prostu pomyśleć, a spacer zawsze mi przy tym pomagałam. Wolałam nawet już marznąć niż siedzieć w towarzystwie w którym źle się czułam.
O ironio dokładnie to samo zrobiłaś na kolacji z przyjaciółmi Marcela, pomyślałam.
Zimny wiatr muskał moją twarz, przez co poczułam chłód tego wieczora. Hałas dochodzący od przejeżdżających samochodów powodował, że momentami nie potrafiłam myśleć, ale przydało mi się to. Miałam serdecznie dosyć wszystkich myśli, które przebiegły mi dzisiaj przez głowę. Dzisiejsze gwiaździste niebo było piękne, aż miało się ochotę położyć gdzieś na jakiejś polanie i podziwiać każdą z nich. Tylko, że warunki pogodowe były niezbyt sprzyjające i odległość do najbliższego parku tez nie.
Otuliłam się bardziej swoim białym futerkiem, które założyłam wychodząc z wernisażu. W końcu mogłam poczuć tą zimę, której tak bardzo mi brakowało, jednak przez tak długi okres czasu zapomniałam już jak to jest umierać z zimna.
Idąc chodnikiem i mijając całkowicie mi obcych ludzi, nagle przystanęłam, widząc przed sobą samochód. Dobrze znaną mi markę, w końcu prawie każdy bogaty człowiek nią jeździł, ale niestety to nie pojazd przykuł moją największą uwagę tylko ręka wystająca z okna. Latarnia stojąca obok idealnie rzucała światło na bok samochodu, dzięki czemu mogłam zobaczyć TE tatuaże. Kółko i krzyżyk, pac-man, ptak, kawałek sznurka...niczym wyjęte z brudnopisu dziecka. Tak w ogóle czy któreś z nich miało jakiekolwiek znaczenie? Może niektóre.
W tym pieprzonym samochodzie siedział ten, który zawrócił mi w głowie do tego stopnia, że nie potrafiłam się od niego długo uwolnić. Louis Tomlinson był w środku i najzwyczajniej na świecie palił sobie papierosa z ręką wysuniętą na zewnątrz.
Pięknie ten wieczór nie mógł być bardziej denerwujący, pomyślałam zaciskając mocno wargi.
Ktoś ze mnie kpił i wcale nie był to Zayn.
Pierwszy raz od momentu, gdy Louis powiedział, że nie zrezygnuje ze swojego towarzystwa dla mnie, go zobaczyłam. W sumie to tylko jego rękę, ale jednak to i tak był dla mnie duży szok.
Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i jak najszybciej ruszyć w przeciwną stronę, ale ja zrobiłam zupełnie coś innego. Ruszyłam dalej, niestety, kiedy usilnie próbowałam nie spojrzeć do środka samochodu, i tak to zrobiłam, a wtedy niebieskie oczy spotkały się z moimi. A czas tak jakby na chwilę zwolnił.
Zimne spojrzenie Louisa nagle złagodniało.
W sumie jego wygląd jakoś specjalnie się nie zmienił, wciąż był tym samym szatynem, który uwielbiał nosić ciuchy bardziej na luzie. Nie wiem, czego oczekiwałam, ale  może jakiejś drobnej zmiany, niestety niczego nowego nie dostrzegłam. To był ten sam człowiek, który uwielbiał wpadać w kłopoty.
Gdy chciał wyjść, odwróciłam wzrok i weszłam szybkim krokiem w większy tłum ludzi, aby zmieszać się z nimi, zniknąć. Dzięki Bogu obok było wejście do metra.
To, że zajrzałam do samochodu było chyba najgłupszą rzecz, którą zrobiłam w ostatnim czasie, ale to wszystko było silniejsze od mnie. Dzisiejszy dzień miał być tym, który zapoczątkuje coś lepszego w moim życiu, tymczasem znowu postanowiłam zrobić z siebie idiotkę, ale zdążyłam się przyzwyczaić i każdy z mojego otoczenia raczej też. 

sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 2 Charlotte „Chwilę później”






Ze snu wyrwało mnie ciche pukanie w drzwi, które po chwili zamieniło się w głośne walenie. Skrzywiłam się i naciągnęłam na głowę kołdrę, mając nadzieję, że ktokolwiek to był, zaraz odejdzie. 
W znoszeniu hałasu nie pomagał mi kujący ból głowy, który dosłownie rozsadzał mi czaszkę. Zaczęłam głośno oddychać, mając nadzieje, że wkrótce zostanę znów sama.
Nie byłam pewna ile czasu minęło, kiedy w końcu nastała cisza. Z ulgą odrzuciłam ciężką, duszącą pościel i położyłam się na plecach. 
Powietrze w pokoju było tak gęste, że zbierało mi się na wymioty. Dosłownie czułam, jak przestaję mieć czym oddychać. Dotknęłam chłodnymi palcami rumieńców na policzkach, chcąc poczuć ulgę w pieczeniu. 
Ostrożnie wstałam z łóżka i niezgrabnie podeszłam do okna, które było zasłonięte przez brązowe, długie zasłony. Z wysiłkiem odsunęłam je na boki i momentalnie przymrużyłam oczy z sykiem. Przed moimi oczami zaczęły wirować jasne cienie, zamrugałam kilkakrotnie, aby odzyskać zdolność widzenia. 
Pociągnęłam za klamkę i natychmiastowo do moich płuc dostało się świeże, poranne powietrze, a wraz z nim wyraźna ulga. 
Usiadłam pod parapetem i rozejrzałam się po swojej sypialni. 
Od kilku tygodni panował w niej bałagan, który z każdym dniem rósł. Wszędzie leżały wygniecione ubrania, puste butelki wódki i brudne naczynia. Mimo całego syfu, wnętrze i tak prezentowało się luksusowo. 
Ściany były pomalowane w kolorze kawy z mlekiem, a sufit pokryty białą farbą zdobiły niewielkie, okrągłe lampki. Na środku znajdowało się duże, białe łóżko na którym leżały skopane koce, prześcieradło, pościel i poduszki. Na ścianach wisiało kilka obrazów, a gdzieniegdzie stały palmy w doniczkach. Podłogę pokrywał brązowy, puchatydywan. Obok mnie stał głęboki, wygodny fotel z którego uwielbiałam oglądać widok miasta. 
Nie licząc ciuchów i kilku innych przedmiotów, nie było tu praktycznie żadnych moich rzeczy osobistych. 
Kiedy opuszczałam Tybee, zabrałam ze sobą tylko niewielki plecak i bolesne wspomnienia do których nie chciałam wracać. Przyjechałam tam z niczym i wyjechałam. 
Pociągnęłam za końcówki włosów, próbując odwrócić swoje myśli od wydarzeń z wyspy, które wiązały się głównie z cierpieniem i tęsknotą. 
Moim wybawieniem okazał się telefon, który nagle zaczął dzwonić. Ostatnio ignorowałam wszystkie połączenia i wiadomości, jednak teraz niemal rzuciłam się po srebrnego IPhone'a.
Znalazłam go w tym samym momencie, kiedy zdjęcie Caroline, mojego bookera, zniknęło z ekranu. Usiadłam po turecku na podłodze i jak najszybciej wybrałam jej numer.
- Charlotte, nareszcie. - W jej głosie dźwięczało zdenerwowanie. - Co się z tobą działo, do cholery?
- Tak wiem, przepraszam - powiedziałam, czując wyrzuty sumienia. - Strasznie nawaliłam. 
Usłyszałam po drugiej stronie głośne westchnięcie. 
- Chcę cię widzieć w agencji o czwartej po południu. 
Nie czekając na moją odpowiedź, kobieta rozłączyła się. Siedziałam przez chwilę wciąż trzymając aparat przy uchu po czym wstałam i już chciałam iść do łazienki, kiedy niespodziewanie na coś nadepnęłam. Skrzywiłam się czując przeszywający ból w stopie i opadłam na łóżko, krzywiąc się.
- Kurwa - syknęłam widząc na podłodze kropelki krwi oraz kawałki stłuczonego szkła.
Poruszyłam delikatnie palcami po czym wygięłam usta w grymas, przecięta skóra dosłownie mnie paliła. 
Powoli wstałam, uniosłam stopę kilka centymetrów do góry i poszłam do salonu, łapiąc równowagę przy pomocy ściany. Miałam nadzieję, że Jessie wciąż tu jest. 
Chłopak był jedną z nielicznych osób w moim życiu, na którą mogłam zawsze liczyć i zależało mu na mnie. Chociaż nie jestem pewna, czy wciąż tak jest, od jakiegoś czasu nie byłam najlepszą przyjaciółką. Odgrodziłam się od niego wysokim murem, zresztą tak samo jak od wszystkiego dookoła. 
Jak się okazało leżał na skórzanej, granatowej kanapie i oglądał coś w telewizji. Ułożony był na białych, ozdobnych poduszkach, a głowę podpierał ręką. Długie, chude nogi zwisały swobodnie z podłokietnika, tak żeby nie dotykał butami mebla. 
Miał na sobie dopasowane, czarne spodnie z przetarciami oraz bordowy golf, którego rękawy podciągnął do łokci. Nawet teraz, z rozczochranymi ciemnymi włosami i zwykłym stroju wyglądał jak rasowy model, który przed chwilą zszedł z wybiegu. 
- Zabrakło ci fajek? - zapytał, nawet na mnie nie patrząc. - Bo nie wierzę, że coś innego mogło cię wyciągnąć z tego cholernego pokoju. 
- Nie do końca - mruknęłam w odpowiedzi. - Weszłam w stłuczoną butelkę. 
Pokonałam dzielący nas dystans i usiadłam na drugiej sofie, kładąc stopę na stoliku z cichym sykiem. Jess spojrzał na mnie, a później na moje skaleczenie po czym momentalnie się wyprostował. Złapał mnie za kostkę i podniósł do światła, żeby mógł się przyjrzeć ranie. 
- Nie wiem, czy najpierw wykończysz mnie czy siebie - westchnął. - Znajdę apteczkę. 
Obserwowałam go przez uchylone drzwi, jak przeszukuje wszystkie pułki. W lustrze odbijała się jego zatroskana twarz. Marszczył brwi za każdym razem, gdy otwierał kolejną szufladę. 
Kiedy w końcu ją znalazł, uśmiechnął się triumfalnie i wrócił do mnie, poprzednio myjąc dłonie.
Nie panikowałam, ponieważ wiedziałam, że Jessie doskonale się mną zajmie. Zanim zaczął pracować w modelingu, właśnie kończył ostatni rok studiów medycznych jako chirurg i miał zacząć staż w jednym z prywatnych szpitali. Jednak gdy zaczął dostawać coraz poważniejsze propozycje, porzucił swoje marzenie z dzieciństwa. 
- Jak zwykle masz szczęście - stwierdził, klękając przy mnie i wyciągając wszystkie potrzebne rzeczy. - Żaden z kawałków nie został w środku, ale będę musiał cię pozszywać. 
- Świetnie - jęknęłam odchylając głowę do tyłu. Zaczęłam wpatrywać się w sufit, starając się nie myśleć o tym, co Jess robi. - Miejmy to już za sobą. 
Poczułam delikatne pieczenie, przez wodę utlenioną, której ostry zapach drażnił nos. Miał zimne, niemal lodowate dłonie, które przynosiły mi drobną ulgę. 
- Pamiętasz o imprezie urodzinowej Mads w tą sobotę? 
Przez chwilę zastanawiałam się o co mu chodzi, jednak przypomniałam sobie, o tym, jak dziewczyna mnie na nią zapraszała na początku miesiąca. 
- Mhm, jasne.
Szczerze nie miałam ochoty tam iść. Od mojego wyjazdu z Tybee staram się unikać głośnych i tłocznych miejsc, które kojarzyły mi się z ludzi, o których starłam się zapomnieć. Ostatnie moje wyjęcie do klubu ze znajomymi, skończyło się nowymi lekami od psychiatry.
- Wszyscy się o ciebie martwimy i tęsknimy - oznajmił. 
Uśmiechnęłam się lekko po usłyszeniu jego słów. Zaczynało mi brakować ludzi, których tutaj poznałam, Madison, Jordana, bliźniaczek Jennifer i Sashy. Nie byliśmy jakimiś wielkimi przyjaciółmi, ale uwielbiałam z nimi spędzać czas. 
- Mi też was brakuje. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę resztę - wyznałam. - I dziękuje za wszystko, co dla mnie robisz. 
- Po to jestem - powiedział, nie odrywając się od swojej pracy.
Do moich oczu napłynęły łzy, które szybko wytarłam rękawem bluzy. Nie chciałam się przy nim rozkleić, bo później nie potrafiłabym się ogarnąć. 
Byłam niesamowicie wdzięczna Jessiemu na to, że drążył tematu i nie wypytywał się o moje problemy. Mieszkając ze mną przez jakiś rok, chyba zdążył się już przyzwyczaić do moich drobnych załamań, co jakiś czas. Oczywiście jestem pewna, że to on przedtem dobijał się do drzwi mojego pokoju, ale wiem, że strasznie go frustrowało to, że nie może mi pomóc. Właściwie nie jego jedynego. Wydarzenia z przed kilku lat, praktycznie mnie zniszczyły, do tej pory zmagam się z ich skutkami. 
- I gotowe. 
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Właśnie kończył zawijać bandaż wokół mojej stopy. Nawet nie zorientowałam się, gdy zszywał z skaleczenie. 
Uśmiechnęłam się, czując ulgę, że już po wszystkim. Jessie właśnie zabierał się za sprzątanie. Po tym, jak wszystko ogarnął, usiadł na swoim po przednim miejscu i utkwił we mnie chłodne spojrzenie. Byłam zaskoczona jego nagłą zmianą humoru. 
- I co teraz? - zapytał. - Znowu się zamkniesz na tydzień i będziesz pić? Czy wrócisz do brania?
Nie odpowiedziałam mu od razu, jego słowa nieco mnie zabolały. Nienawidziłam, gdy ktoś chciał wywrzeć na mnie poczucie winy. Z trudem powstrzymałam się, żeby mu nie odpyskować. 
- Umówiłam się z Caro - powiedziałam, patrząc mu prosto w czekoladowe oczy. - Wracam do pracy.
Natychmiastowo jego mina złagodniała, pokonał dzielący nas dystans i przytulił mnie. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, dlatego mogłam poczuć zapach jego perfum zmieszany kremem aloesowym, którym zawsze się smarował. 
- Strasznie śmierdzisz - stwierdził odsuwając się ode mnie. - Koniecznie musisz się umyć. 
- Ej! - Złapałam za poduszkę obok i uderzyłam go nią w brzuch. - Jesteś okropny, ale masz rację, przyda mi się prysznic. 
Wstałam i uważając na nogę ruszyłam do swojego pokoju. Chciałam już wejść do środka, ale zatrzymał mnie swoimi słowami. 
- Fajnie, że stara Charlotte wróciła. 
Odwróciłam się do niego posyłając mu lekki, niepewny uśmiech po czym nacisnęłam klamkę. Gdy znalazłam się już za drzwiami, radość nagle mnie opuściła i znów wrócił przygniatający smutek. 

W kawiarni w której siedziałam, nie było praktycznie nikogo oprócz mnie i starszego pana czytającego gazetę przy stoliku w rogu sali. Młoda, blond kelnerka z nadąsaną miną, stała za ladą ciągle pisząc esemesy, jej palce ze zadziwiającą szybkością przemieszczały się po ekranie. 
Z głośników leciała, cicho płyta Amy Winehouse. Dookoła unosił się zapach świeżo parzonej kawy i jabłecznika. 
Ściany były pokryte farbą w kolorze khaki, ze sufitu zwisały srebrne, małe lampy. Na barku i parapetach stały żywe róże w butelkach. Na każdym stoliku rozłożono białe serwetki i małe lampioniki ze świeczkami. 
Lubiłam tutaj przychodzić, ponieważ panował tu spokój, nigdy nie było tu tłumów i podawali dobrą kawę. 
Niespodziewanie zadźwięczał dzwonek nad drzwiami. Podniosłam wzrok i spojrzałam w tamtą stronę, chociaż doskonale wiedziałam kto to. 
Niewysoka szatynka w wysokich szpilkach z kręconymi włosami związanymi w kucyk posłała mi subtelny uśmiech. Kobieta miała na sobie beżowy płaszcz, który kontrastował z jej ciemną skórą. Kilka zmarszczek na czole, świadczyło o tym, że często je marszczyła ze zdenerwowania lub w skupieniu. 
- Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś - powiedziała kładąc na wolne krzesło skórzaną teczkę. - Co u ciebie?
Agness była od dawna moją terapeutką, wiedziała o mnie praktycznie wszystko. Możliwe, że znała mnie lepiej ode mnie samej. 
- Chciałam bym odstawić leki - oznajmiłam, bawiąc się serwetką. - Mam po nich mdłości, migrenę. Ostatnie dwa tygodnie to był jakiś koszmar. Nie wychodzę z domu, nie mogę spać. Mam wrażenie, że ktoś mnie cały czas obserwuje. Chyba zaczynam wariować.
Dzisiaj gdy szłam na spotkanie z Caroline przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Drogę między metrem, a agencją praktycznie pokonałam biegiem.  
- Na razie nie powinnaś z nich zrezygnować. Możemy zmniejszyć dawkę lub zamienić je na inne, jeśli ci to odpowiada. 
Zacisnęłam usta w linijkę, zastanawiając się nad jej propozycją. Wprawdzie nie byłam do nich przekonana, jednak wiedziałam, że bez nich nie dałabym zebrać się i wyjść w końcu z domu. Miałam teraz gorszy okres w życiu, jednak on minie. Prędzej czy później, jak za każdym razem.
- Tak, jasne możesz mi wypisać kolejną receptę. - Zgniotłam serwetkę i odłożyłam ją na pusty talerz po cieście. - Po prostu będę ich brać mniej.
Doktor Carter wyciągnęła z teczki długopis i pilik karteczek po czym na jednej z nich zaczęła coś pisać. Jej paznokcie pokrywał fioletowy lakier, a na palcu serdecznym u prawej ręki znajdowała się złota obrączka. Na końcu przybiła pieczątkę, wyrwała papierek i podała mi go. 
- Daj sobie czas, Charlie. 

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 1 Elena „Naiwna?”






Minęły już ponad 3 lata odkąd opuściłam swój „ukochany raj na ziemi” (przynajmniej, kiedyś tak uważałam) za którym wcale nie tęsknię. Teraz jestem szczęśliwa, żyje pełnią życia. Mam tyle wspaniałych osób wokół siebie. Osiągnęłam to co, kiedyś mogło być tylko jednym z moich głupkowatych marzeń.
Co tydzień organizuje swój własny wernisaż, udzielam wywiadów dla dziennikarzy, którzy reprezentują najlepsze gazety, strony internetowe poświęcone artystom. Kolekcjonerzy dosłownie biją się o moje obrazy. Niektórzy krytycy nie szczędzą mnie, ale i tak czuje się z tym świetnie. Im bardziej się jest opluwanym, tym bardziej jest się uważanym za dobrego.
Wszystko w moim życiu jest wprost idealne, żyję, jak w bajce. Chciałabym, żeby trwała wiecznie, bez żadnych problemów, bez żadnych smutnych zakończeń. To ma trwać wiecznie. 
Nie potrzebuje w swoim życiu, żadnej komplikacji, która zrujnuje mi wszystko.
Dawno zapomniałam o niej, a raczej o nim.  O tym, który jedynym swoim spojrzeniem potrafił uwolnić miliony motylków w moich brzuchu. O jego śnieżno białym uśmiechu, który potrafił rozczulić mnie do granic możliwości. Dotyku, który powodował, że dosłownie się rozpływałam. Zachrypniętym głosem, który powodował, że dostawałam gęsiej skórki. Każda ta rzecz była dla mnie już nie ważna…
Przecież miałam wspaniałego chłopaka, który także potrafił mnie w różny sposób rozkochać w sobie. Byłam szczęśliwa, tak, jak nigdy dotąd. Czułam się, jak w inny świecie; takim którym byłam własną sobą, gdzie nie musiałam się niczego ani nikogo bać. Żyłam pełnią życia.
A to wszystko zaczęło się od tego, że będąc w drodze do Liverpoolu wstąpiłam do Nowego Jorku. To miasto było po prostu jedynym wielkim skupiskiem ludzi, budynków. Każdy był zajęty sobą, nie zwracał uwagi na innych. Wszyscy zawsze się gdzieś śpieszyli. Zupełnie inaczej niż na Tybee. To miasto nigdy nie spało.
Spotkałam tutaj Marcela, który tak po prostu wziął mnie pod swoje skrzydła. To tylko i  wyłącznie jemu zawdzięczałam wszystko. Dzięki niemu, nie byłam już zwykłą szarą myszką noszącą skrzynki z owocami w sklepie. Byłam kimś. Sławną malarką.
Na początku nasze stosunki były przyjacielskie, lecz z czasem to wszystko się zmieniło. Pokochałam go. To on pozwolił mi zacząć wszystko od początku, dzięki niemu wiedziałam co to jest prawdziwa miłość. Nie żadna udawana, powodująca tylko cierpienia.
Byłabym nieszczera ze sobą gdyby stwierdziła, że nie tęskniłam nigdy za niebieskookim. Czasami wracałam myślami do okresu, gdy byłam z Louisem. Kilka razy znienawidziłam siebie za to, że pozwoliłam sobie na to, żeby złamał mi serce. Przecież miałam tyle sytuacji, które pokazywały kim on tak naprawdę jest, jak się zachowuje wobec kobiet. Tym czasem ja wolałam, patrzeć na niego, jak na księcia z bajki, którym wcale nie był.
Jak to kiedyś ktoś powiedział; miłość jest ślepa, i cholera miał sto procent racji. Nie widziałam jego wad, a on moich. Nawzajem okłamywaliśmy siebie samych. Tylko, że ja naprawdę poczułam do niego coś więcej, a ja byłam dla niego kolejną „zdobyczą”, czy tam czymkolwiek innym.
- Elena, chodź, bo za chwilę przyjdą znajomi Marcela, a ty musisz wyglądać, jak siódmy cud świata – Do pokoju weszła moja stylistka, a także przyjaciółka. Samantha była niską brunetką o brązowych włosach, pomimo swojej drobnej budowy ciała była dosyć stanowczą i wyniosłą kobietą. To ona zajmowała się wszystkimi moimi wyjściami, załatwiła mi najlepsze ubrania, żebym, jak najlepiej wyglądała na wernisażach. Powoli zapominałam, jak to jest chodzić w trampkach. Prawie, zawsze na moich nogach znajdowały się jakieś eleganckie buty. Rzadko też wychodziłam ubrana całkiem na luzie. To była jedyna rzecz za którą tęskniłam. Przecież mój wygląd, także odzwierciedlał moje prace. Przynajmniej tak twierdzili ludzie, którzy znali się lepiej na wizerunku niż ja. 
- Chyba chciałaś powiedzieć, że ósmy, siedem cudów już jest – zaśmiałam się zeskakując z parapetu na którym siedziałam. – A mówiłaś o tych nowych czy tych średniowiecznych?
Przewróciła oczami, odgarniając swoje włosy na bok.
- Proszę cię, to ty znasz się na tych wszystkich pierdołach, a ja mam tylko pilnować, żebyś dobrze wszędzie wyglądała, inaczej twój chłopak zniszczy mi życie.
- Flo, przestań, przecież Marcel tylko żartuje – Przynajmniej miałam taką nadzieje. Dziewczyna już nic nie odpowiedziała, tylko złapała mnie za rękę ciągnąc mnie w stronę mojej garderoby.

Wyszłam na chwilę na dwór nie mogąc już dłużej wytrzymać tej sztywnej atmosfery panującej w restauracji do której wyszliśmy. Znajomi Marcela byli w porządku, jednak zbyt zarozumiali. Kompletnie nie odnajdywałam się w ich towarzystwie. Ich żarty były zbyt wyszukane, a wręcz czasem aroganckie. W pewnym momencie nie wiedziałam, czy oni tylko żartują czy faktycznie się ze mnie nabijają. Nie miałam zielonego pojęcia co śmiesznego jest w szydzeniu z ludzi, którzy nie jedzą codziennie na śniadanie kawioru lub tych którzy pracują za marne grosze.
Hej! Przecież niedawno sama zarabiałam tyle.
Usiadłam na pobliskiej ławce, mając nadzieje, że materiał sukienki się niewygnicie, bo Samantha chyba, by mnie zabiła. Otuliłam się bardziej kurtką, dziękowałam w duchu, że jednak wzięłam tą z ciepłym, miłym puszkiem. Chłodne powietrze zaczynało już drażnić moją skórę. Dało się już wyczuć, że zbliżają się chłodniejsze dni.
- Ells, przecież ty w ogóle nie pasujesz do tego świata. Kogo ty chcesz oszukać? – powiedziałam sama do siebie ściągając z jednej nogi szpilkę, która zaczynała mnie już obcierać. Tysiąc razy wolałam poczuć w końcu ulgę niż przejmować się tym, czy będzie mi zimno czy nie. Ile razy chodziłam z odsłoniętymi kostkami przez trampki, gdy naprawdę było zimno i jakoś potem żyłam. Nie licząc oczywiście wydanych pieniędzy na lekarstwa.
- Może pasujesz, ale nie dzielisz go z odpowiednimi ci osobami? – za moimi plecami dobiegł dobrze znany mi głos.
Poczułam, jak wspomnienia z mojego poprzedniego okresu życia zaczynają wracać. A ja znów jestem tą samą Eleną, która pracuje w spożywczym i każdego dnia czeka na swojego dostawcę. Tą samą, która boi się o swoje własne życie, bo piątce idiotów spodobało się niszczenie jej, i jej przyjaciółki życia.
Odwróciłam gwałtownie głowę w stronę którą dobiegał dobrze znanego mi głos mężczyzny. Miałam nadzieje, że gdy to zrobię jego tam nie będzie. A ja będę musiała iść do jakiegoś specjalisty od głowy, żeby mnie przebadał. Wolałabym sto razy bardziej to niż widok tych tatuaży i tego samego cwaniackiego uśmiechu.
- Co.. ty tu robisz? – wykrztusiłam oszołomiona. Było już tak dobrze..
- To samo co ty. Próbuje zaczerpnąć oddechu - powiedział niskim głosem okrążając ławkę. Tylko nie siadaj obok mnie. Odejdź. – Swoją drogą, jeżeli byś się nie odezwała, nie wiedziałbym, że to ty – usiadł obok mnie.
Cholera.
- Och, aż tak się zmieniłam? Ty też się zmieniłeś – skomentowałam, obserwując, jak pomiędzy swoimi smukłymi palcami obraca papierosa. – Trochę brakuje ci włosów.
Chłopak przejechał po głowie ręką, śmiejąc się. Jego bluza z białymi nadrukami wyglądała, jakby specjalnie dla niego została uszyta. Ciasne spodnie idealnie uwydatniały jego smukłe nogi. Wyglądał cholernie dobrze, zresztą przecież Zayn Malik zawsze wygląda, jak młody bóg. Nie ważne, czy z ściętymi włosami, czy z takimi z których można zrobić malutką kitkę.
- Wiesz co? Kiedyś myślałem, że to właśnie ja osiągnę taką sławę, jak ty teraz, ale się myliłem – powiedział wkładając szluga do buzi. Wyciągnął z bluzy zapalniczkę przykładając, ją do papierosa.
- Um.. słyszałeś o mnie? – zapytałam niepewnie.
- Ellie, chyba nawet Królowa Elżbieta o tobie słyszała, a co dopiero ja – spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, zaciągając się, a następnie wydmuchał z ust dym.
Ten zapach oraz obecność Malika dokładnie przypomniała mi czasy, gdy przesiadywałam w jego towarzystwie i paru innych koszmarków.
Zaśmiałam się cicho pod nosem, przez to co powiedział. W sumie Flo i Marco bardzo się przykładali, aby zrobić mi dobrą reklamę.
- Po prostu mi się poszczęściło.
- Och, cholera, nie pieprz głupot – przewrócił oczami, układając ramię na oparciu ławki. Jakim cudem czuł się tak swobodnie w moim towarzystwie, że nawet potrafił, prawie objąć mnie swoim ramieniem. Dosłownie opierałam się plecami o jego ręką. Minęły 3 lata, ale najwyraźniej dla niego to było nic i od kiedy on jest taki bezpośredni?  – Jakby co to pamiętasz o tym, że kiedyś działaliśmy w dobrej sprawie, nie? Może wkręcisz mnie w ten biznes.
Oczywiście, że pamiętam, kiedy razem malowaliśmy psa, który potem miał trafić do domu dziecka. To było coś naprawdę niezwykłego.
- Pamiętam. Jakbyś chciał to możesz przyjść na mój wernisaż. Zawsze chodzą tam, jacyś ciekawi ludzie, którzy mogą zainteresować się twoim talentem – wypaplałam, nawet niewiele zastanawiając się nad tym, jakie będą tego konsekwencje. Niestety nie było odwrotu, bo Mulat dosłownie popatrzał na mnie jakby nagle jego największe marzenie się spełniało.
Wyciągnęłam z torebki, wejściówkę, którą dzisiaj dał mi Marco. Miała być dla kogoś innego, ale przecież zawsze mogę zdobyć drugą.
Malik wyrzucił papierosa na chodnik, przydeptując go swoim butem. Poprawiłam swoją sukienkę w oczekiwaniu na jego odpowiedzieć.
- Ty mówisz serio? – zapytał, obdarowując mnie swoimi spojrzeniem kolejny raz dzisiaj.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi, przysuwając rękę z wejściówkę bliżej niego, żeby w końcu ja wziął. Bo w końcu co może się stać? Chyba nie zrujnuje mi wernisażu, biorąc ze sobą czwórkę pajaców.
- Elena, obiecuje, że kiedyś ci to wszystko wynagrodzę – powiedział, uśmiechając się szeroko. Wziął ode mnie wejściówkę.
- Nie musisz, naprawdę – odwzajemniłam jego uśmiech.
Po chwili uświadomiłam sobie, że zbyt dużo czasu spędzam z Malikiem. Powinnam już wracać do swojego chłopaka, pomimo tego, że to właśnie z Zaynem lepiej mi się rozmawiało.
Czułam się trochę nieswojo z tym, że tak szybko zaprosiłam go na tak ważne wydarzenie dla mnie. Zrobiło mi się go żal, dlatego postanowiłam to zrobić.
 - Będę już wracać. Do zobaczenia – kiwnęłam mu lekko ręką, wstając. Uprzednio na stopę założyłam znów buta, który mnie tak niemiłosiernie obcierał.
Nie mogłam uwierzyć, że siedziałam przy brunecie bez jednego buta.
Ruszyłam w stronę restauracji. Biłam się w środku z myślami. Tak bardzo nie chciałam, żeby Louis pojawił się z powrotem w moim życiu, a za pośrednictwem Zayna mogło stać się to bardzo szybko. Miałam wrażenie, że znów zaczęłam popełniać swoje stare błędy. Trochę już minęło, ale najwidoczniej moja głupota pozostała.
- Ellie, nie martw się! Nie zaproszę Tomlinsona! My od dawna nie rozmawiamy! – Przed wejściem do restauracji usłyszałam wołanie Zayna.
Momentalnie poczułam wewnętrzną ulgę oraz niepokój, bo przecież skąd wiedział, że właśnie myślę o nim. To było aż tak oczywiste? Miałam ogromną nadzieje, że spotkanie jednego z nich nie zwiastuje spotkania całej bandy. Czy byłam naiwna?


_________

Hejka! 
Chciałam tylko napisać, że w tej części na jeden rozdział będzie przypadać tylko jedna perspektywa. Miejmy nadzieje, że przez to rozdziały będą pojawiać się częściej, ale wiadomo z nami to nigdy nie wiadomo :D
No i oczywiście ff piszą dwie autorki i każda ma swoich głównych  bohaterów :)
Pozdrawiamy! 


Theme by Violett