Ze snu wyrwało mnie ciche pukanie w drzwi, które po chwili zamieniło się w głośne walenie. Skrzywiłam się i naciągnęłam na głowę kołdrę, mając nadzieję, że ktokolwiek to był, zaraz odejdzie.
W znoszeniu hałasu nie pomagał mi kujący ból głowy, który dosłownie rozsadzał mi czaszkę. Zaczęłam głośno oddychać, mając nadzieje, że wkrótce zostanę znów sama.
Nie byłam pewna ile czasu minęło, kiedy w końcu nastała cisza. Z ulgą odrzuciłam ciężką, duszącą pościel i położyłam się na plecach.
Powietrze w pokoju było tak gęste, że zbierało mi się na wymioty. Dosłownie czułam, jak przestaję mieć czym oddychać. Dotknęłam chłodnymi palcami rumieńców na policzkach, chcąc poczuć ulgę w pieczeniu.
Ostrożnie wstałam z łóżka i niezgrabnie podeszłam do okna, które było zasłonięte przez brązowe, długie zasłony. Z wysiłkiem odsunęłam je na boki i momentalnie przymrużyłam oczy z sykiem. Przed moimi oczami zaczęły wirować jasne cienie, zamrugałam kilkakrotnie, aby odzyskać zdolność widzenia.
Pociągnęłam za klamkę i natychmiastowo do moich płuc dostało się świeże, poranne powietrze, a wraz z nim wyraźna ulga.
Usiadłam pod parapetem i rozejrzałam się po swojej sypialni.
Od kilku tygodni panował w niej bałagan, który z każdym dniem rósł. Wszędzie leżały wygniecione ubrania, puste butelki wódki i brudne naczynia. Mimo całego syfu, wnętrze i tak prezentowało się luksusowo.
Ściany były pomalowane w kolorze kawy z mlekiem, a sufit pokryty białą farbą zdobiły niewielkie, okrągłe lampki. Na środku znajdowało się duże, białe łóżko na którym leżały skopane koce, prześcieradło, pościel i poduszki. Na ścianach wisiało kilka obrazów, a gdzieniegdzie stały palmy w doniczkach. Podłogę pokrywał brązowy, puchatydywan. Obok mnie stał głęboki, wygodny fotel z którego uwielbiałam oglądać widok miasta.
Nie licząc ciuchów i kilku innych przedmiotów, nie było tu praktycznie żadnych moich rzeczy osobistych.
Kiedy opuszczałam Tybee, zabrałam ze sobą tylko niewielki plecak i bolesne wspomnienia do których nie chciałam wracać. Przyjechałam tam z niczym i wyjechałam.
Pociągnęłam za końcówki włosów, próbując odwrócić swoje myśli od wydarzeń z wyspy, które wiązały się głównie z cierpieniem i tęsknotą.
Moim wybawieniem okazał się telefon, który nagle zaczął dzwonić. Ostatnio ignorowałam wszystkie połączenia i wiadomości, jednak teraz niemal rzuciłam się po srebrnego IPhone'a.
Znalazłam go w tym samym momencie, kiedy zdjęcie Caroline, mojego bookera, zniknęło z ekranu. Usiadłam po turecku na podłodze i jak najszybciej wybrałam jej numer.
- Charlotte, nareszcie. - W jej głosie dźwięczało zdenerwowanie. - Co się z tobą działo, do cholery?
- Tak wiem, przepraszam - powiedziałam, czując wyrzuty sumienia. - Strasznie nawaliłam.
Usłyszałam po drugiej stronie głośne westchnięcie.
- Chcę cię widzieć w agencji o czwartej po południu.
Nie czekając na moją odpowiedź, kobieta rozłączyła się. Siedziałam przez chwilę wciąż trzymając aparat przy uchu po czym wstałam i już chciałam iść do łazienki, kiedy niespodziewanie na coś nadepnęłam. Skrzywiłam się czując przeszywający ból w stopie i opadłam na łóżko, krzywiąc się.
- Kurwa - syknęłam widząc na podłodze kropelki krwi oraz kawałki stłuczonego szkła.
Poruszyłam delikatnie palcami po czym wygięłam usta w grymas, przecięta skóra dosłownie mnie paliła.
Powoli wstałam, uniosłam stopę kilka centymetrów do góry i poszłam do salonu, łapiąc równowagę przy pomocy ściany. Miałam nadzieję, że Jessie wciąż tu jest.
Chłopak był jedną z nielicznych osób w moim życiu, na którą mogłam zawsze liczyć i zależało mu na mnie. Chociaż nie jestem pewna, czy wciąż tak jest, od jakiegoś czasu nie byłam najlepszą przyjaciółką. Odgrodziłam się od niego wysokim murem, zresztą tak samo jak od wszystkiego dookoła.
Jak się okazało leżał na skórzanej, granatowej kanapie i oglądał coś w telewizji. Ułożony był na białych, ozdobnych poduszkach, a głowę podpierał ręką. Długie, chude nogi zwisały swobodnie z podłokietnika, tak żeby nie dotykał butami mebla.
Miał na sobie dopasowane, czarne spodnie z przetarciami oraz bordowy golf, którego rękawy podciągnął do łokci. Nawet teraz, z rozczochranymi ciemnymi włosami i zwykłym stroju wyglądał jak rasowy model, który przed chwilą zszedł z wybiegu.
- Zabrakło ci fajek? - zapytał, nawet na mnie nie patrząc. - Bo nie wierzę, że coś innego mogło cię wyciągnąć z tego cholernego pokoju.
- Nie do końca - mruknęłam w odpowiedzi. - Weszłam w stłuczoną butelkę.
Pokonałam dzielący nas dystans i usiadłam na drugiej sofie, kładąc stopę na stoliku z cichym sykiem. Jess spojrzał na mnie, a później na moje skaleczenie po czym momentalnie się wyprostował. Złapał mnie za kostkę i podniósł do światła, żeby mógł się przyjrzeć ranie.
- Nie wiem, czy najpierw wykończysz mnie czy siebie - westchnął. - Znajdę apteczkę.
Obserwowałam go przez uchylone drzwi, jak przeszukuje wszystkie pułki. W lustrze odbijała się jego zatroskana twarz. Marszczył brwi za każdym razem, gdy otwierał kolejną szufladę.
Kiedy w końcu ją znalazł, uśmiechnął się triumfalnie i wrócił do mnie, poprzednio myjąc dłonie.
Nie panikowałam, ponieważ wiedziałam, że Jessie doskonale się mną zajmie. Zanim zaczął pracować w modelingu, właśnie kończył ostatni rok studiów medycznych jako chirurg i miał zacząć staż w jednym z prywatnych szpitali. Jednak gdy zaczął dostawać coraz poważniejsze propozycje, porzucił swoje marzenie z dzieciństwa.
- Jak zwykle masz szczęście - stwierdził, klękając przy mnie i wyciągając wszystkie potrzebne rzeczy. - Żaden z kawałków nie został w środku, ale będę musiał cię pozszywać.
- Świetnie - jęknęłam odchylając głowę do tyłu. Zaczęłam wpatrywać się w sufit, starając się nie myśleć o tym, co Jess robi. - Miejmy to już za sobą.
Poczułam delikatne pieczenie, przez wodę utlenioną, której ostry zapach drażnił nos. Miał zimne, niemal lodowate dłonie, które przynosiły mi drobną ulgę.
- Pamiętasz o imprezie urodzinowej Mads w tą sobotę?
Przez chwilę zastanawiałam się o co mu chodzi, jednak przypomniałam sobie, o tym, jak dziewczyna mnie na nią zapraszała na początku miesiąca.
- Mhm, jasne.
Szczerze nie miałam ochoty tam iść. Od mojego wyjazdu z Tybee staram się unikać głośnych i tłocznych miejsc, które kojarzyły mi się z ludzi, o których starłam się zapomnieć. Ostatnie moje wyjęcie do klubu ze znajomymi, skończyło się nowymi lekami od psychiatry.
- Wszyscy się o ciebie martwimy i tęsknimy - oznajmił.
Uśmiechnęłam się lekko po usłyszeniu jego słów. Zaczynało mi brakować ludzi, których tutaj poznałam, Madison, Jordana, bliźniaczek Jennifer i Sashy. Nie byliśmy jakimiś wielkimi przyjaciółmi, ale uwielbiałam z nimi spędzać czas.
- Mi też was brakuje. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę resztę - wyznałam. - I dziękuje za wszystko, co dla mnie robisz.
- Po to jestem - powiedział, nie odrywając się od swojej pracy.
Do moich oczu napłynęły łzy, które szybko wytarłam rękawem bluzy. Nie chciałam się przy nim rozkleić, bo później nie potrafiłabym się ogarnąć.
Byłam niesamowicie wdzięczna Jessiemu na to, że drążył tematu i nie wypytywał się o moje problemy. Mieszkając ze mną przez jakiś rok, chyba zdążył się już przyzwyczaić do moich drobnych załamań, co jakiś czas. Oczywiście jestem pewna, że to on przedtem dobijał się do drzwi mojego pokoju, ale wiem, że strasznie go frustrowało to, że nie może mi pomóc. Właściwie nie jego jedynego. Wydarzenia z przed kilku lat, praktycznie mnie zniszczyły, do tej pory zmagam się z ich skutkami.
- I gotowe.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Właśnie kończył zawijać bandaż wokół mojej stopy. Nawet nie zorientowałam się, gdy zszywał z skaleczenie.
Uśmiechnęłam się, czując ulgę, że już po wszystkim. Jessie właśnie zabierał się za sprzątanie. Po tym, jak wszystko ogarnął, usiadł na swoim po przednim miejscu i utkwił we mnie chłodne spojrzenie. Byłam zaskoczona jego nagłą zmianą humoru.
- I co teraz? - zapytał. - Znowu się zamkniesz na tydzień i będziesz pić? Czy wrócisz do brania?
Nie odpowiedziałam mu od razu, jego słowa nieco mnie zabolały. Nienawidziłam, gdy ktoś chciał wywrzeć na mnie poczucie winy. Z trudem powstrzymałam się, żeby mu nie odpyskować.
- Umówiłam się z Caro - powiedziałam, patrząc mu prosto w czekoladowe oczy. - Wracam do pracy.
Natychmiastowo jego mina złagodniała, pokonał dzielący nas dystans i przytulił mnie. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, dlatego mogłam poczuć zapach jego perfum zmieszany kremem aloesowym, którym zawsze się smarował.
- Strasznie śmierdzisz - stwierdził odsuwając się ode mnie. - Koniecznie musisz się umyć.
- Ej! - Złapałam za poduszkę obok i uderzyłam go nią w brzuch. - Jesteś okropny, ale masz rację, przyda mi się prysznic.
Wstałam i uważając na nogę ruszyłam do swojego pokoju. Chciałam już wejść do środka, ale zatrzymał mnie swoimi słowami.
- Fajnie, że stara Charlotte wróciła.
Odwróciłam się do niego posyłając mu lekki, niepewny uśmiech po czym nacisnęłam klamkę. Gdy znalazłam się już za drzwiami, radość nagle mnie opuściła i znów wrócił przygniatający smutek.
W kawiarni w której siedziałam, nie było praktycznie nikogo oprócz mnie i starszego pana czytającego gazetę przy stoliku w rogu sali. Młoda, blond kelnerka z nadąsaną miną, stała za ladą ciągle pisząc esemesy, jej palce ze zadziwiającą szybkością przemieszczały się po ekranie.
Z głośników leciała, cicho płyta Amy Winehouse. Dookoła unosił się zapach świeżo parzonej kawy i jabłecznika.
Ściany były pokryte farbą w kolorze khaki, ze sufitu zwisały srebrne, małe lampy. Na barku i parapetach stały żywe róże w butelkach. Na każdym stoliku rozłożono białe serwetki i małe lampioniki ze świeczkami.
Lubiłam tutaj przychodzić, ponieważ panował tu spokój, nigdy nie było tu tłumów i podawali dobrą kawę.
Niespodziewanie zadźwięczał dzwonek nad drzwiami. Podniosłam wzrok i spojrzałam w tamtą stronę, chociaż doskonale wiedziałam kto to.
Niewysoka szatynka w wysokich szpilkach z kręconymi włosami związanymi w kucyk posłała mi subtelny uśmiech. Kobieta miała na sobie beżowy płaszcz, który kontrastował z jej ciemną skórą. Kilka zmarszczek na czole, świadczyło o tym, że często je marszczyła ze zdenerwowania lub w skupieniu.
- Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś - powiedziała kładąc na wolne krzesło skórzaną teczkę. - Co u ciebie?
Agness była od dawna moją terapeutką, wiedziała o mnie praktycznie wszystko. Możliwe, że znała mnie lepiej ode mnie samej.
- Chciałam bym odstawić leki - oznajmiłam, bawiąc się serwetką. - Mam po nich mdłości, migrenę. Ostatnie dwa tygodnie to był jakiś koszmar. Nie wychodzę z domu, nie mogę spać. Mam wrażenie, że ktoś mnie cały czas obserwuje. Chyba zaczynam wariować.
Dzisiaj gdy szłam na spotkanie z Caroline przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Drogę między metrem, a agencją praktycznie pokonałam biegiem.
- Na razie nie powinnaś z nich zrezygnować. Możemy zmniejszyć dawkę lub zamienić je na inne, jeśli ci to odpowiada.
Zacisnęłam usta w linijkę, zastanawiając się nad jej propozycją. Wprawdzie nie byłam do nich przekonana, jednak wiedziałam, że bez nich nie dałabym zebrać się i wyjść w końcu z domu. Miałam teraz gorszy okres w życiu, jednak on minie. Prędzej czy później, jak za każdym razem.
- Tak, jasne możesz mi wypisać kolejną receptę. - Zgniotłam serwetkę i odłożyłam ją na pusty talerz po cieście. - Po prostu będę ich brać mniej.
Doktor Carter wyciągnęła z teczki długopis i pilik karteczek po czym na jednej z nich zaczęła coś pisać. Jej paznokcie pokrywał fioletowy lakier, a na palcu serdecznym u prawej ręki znajdowała się złota obrączka. Na końcu przybiła pieczątkę, wyrwała papierek i podała mi go.
- Daj sobie czas, Charlie.
Genialny rozdział ! Ja także piszę, więc zapraszam do siebie (: http://fame-destroies-me-fanfiction.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBędę śledzić losy tych bohaterów do samego końca