sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 3 Elena „Życie w zgodzie ze sobą”



muzyka

Odetchnęłam głęboko poprawiając materiał mojej czerwonej sukienki, musiałam się czymś zająć, bo dosłownie drżałam z nerwów. Niby odbyłam już kilka wernisaży, ale stresowałam się tak samo, jak podczas pierwszego i tak za każdym razem. 
Byłam szczęśliwa, że mogłam pokazywać swoje prace większej ilości osób. Zawsze tego chciałam. Tylko robiłam tak wiele rzeczy, które oddalały mnie od swojego marzenia. Długo byłam na siebie zła z tego powodu, ale w końcu zrozumiałam, że nie robiłam tego świadomie. Na pewno nie pomógł mi w rozwinięciu mojej kariery wyjazd do Tybee Island, jednak jak mogłam obwiniać się, że tam zamieszkałam? Mimo wszystko spotkało mnie tam wiele dobrego. Nie pomogło mi też to, że po studiach nie poszłam w dalsze kierunki, ale będąc w Nowym Jorku mogłam naprawić to wszystko ot, tak. 
Nie byłam pewna też tego, czy nie stresuje się tym, że zaprosiłam Zayna. Chociaż po tym jak upewniłam się, że osoby bez zaproszenia nie będą mogły wejść głęboko odetchnęłam. Przynajmniej tak sądziłam. Nie chciałam zaprzątać sobie głowy, ani Zaynem ani jego koleżkami. To miał być mój wieczór.
Uśmiechnęłam się lekko, przesuwając po bokach sukienki, gdzie była koronka. Od pewnego czasu zaczęły podobać mi się motywy kwiatów na ubraniach. Cieszyłam się, że Flo uszanowała moje upodobania.
Odwróciłam się na pięcie, gdy do pokoju ktoś wszedł. Na widok Marcela ubranego w ciemny garnitur natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Jak zwykle wyglądał cholernie dobrze. Sweter z norweskimi wzorami, który miał pod marynarką dodawał mu uroku, wystający kołnierz z koszuli w paski oraz mucha zawiązana pod szyją idealnie dopełniała całość. Nawet chusteczkę materiałową w kieszonce marynarki musiał mieć pod kolor. Cały Marcel.
Podszedł do mnie obejmując mnie od tyłu i pocałował mnie w kark, przez co po moim ciele przeszło miłe uczucie. Widząc nasze odbicie przed sobą poczułam się, jak w jakiejś bajce. Ja byłam księżniczką, a on moim księciem. Tylko nagle mój chłopak postanowił wyrwać mnie brutalnie z mojej bajki.
- Mój ojciec będzie – odparł tak spokojnie. Tylko szkoda, że zaczęłam się jeszcze bardziej stresować. Pan Kyalr był wysoko stojącym politykiem. Momentalnie zaczął boleć mnie jeszcze bardziej brzuch.
Odkąd byłam z Marcelem widziałam jego ojca może zaledwie dwa razy. Wielokrotnie słyszałam, że jego tata ma gdzieś to z kim umawia się jego syn. Było to dosyć krzywdzące, ale po czasie się przyzwyczaiłam.
- Czemu tak właściwie chce się pojawić? – zapytałam, gdy w końcu przetrawiłam to, że na wernisażu będzie pan Eric.
- Bo chce pogadać z wpływowymi ludźmi, którzy dzisiaj przyjdą – wzruszył ramionami, odsuwając się ode mnie. 
Marcel podszedł do jednego z moich obrazów i zaczął mu się przyglądać z powagą. Pewnie był myślami przy ojcu, ale mogłam się tylko domyślać. Rzadko o nim wspominał, a ja nie pytałam o nic więcej, bo wiedziałam, że to dla niego drażliwy temat. Właśnie to w nim ceniłam, że potrafił mi mówić o swoich problemach, ale tylko do momentu w którym nie czułby się źle z tym.

Popijałam wino z kieliszka obserwując, jak ludzie oglądają moje obrazy. Większości z nich nie znałam, trochę kojarzyłam, ale to chyba nie miało znaczenia. Niektórzy patrzeli się na nie z zainteresowaniem, inni rzucili tylko przelotne spojrzenie pochłonięci rozmową z innymi osobami, niektórzy mieli takie miny jakby zastanawiali się jakim cudem w ogóle mogłam mieć własną wystawę.  Marcel wraz z ojcem gdzieś zniknęli, a Zayn przechadzał się po pomieszczeniu.
Na szczęście sam bez zbędnego towarzystwa. Dzięki czemu mogłam odetchnąć, chociaż troszeczkę oczywiście nie licząc specjalnego gościa.
 - No wiesz co Elena, jestem pod wrażeniem i chyba kupię nawet coś od ciebie – uśmiechnął się Zayn, gdy w końcu skończył swoją rewizje.
Jak zwykle wyglądał, jak milion dolarów. Biała koszula opinała jego smukłe ciało, a na to czarna marynarka z trzema guzikami po obu bokach. Na nogach miał szare spodnie, do tego wszystkiego czarne lakierki. 
Pokręciłam tylko głową na jego komentarz.
- Co nic nie mówisz? Zawstydza cię moja obecność? – szturchnął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego, jak na kompletnego szaleńca. Kim w ogóle on był? Niemożliwe, że potrafił tak po prostu ze mną rozmawiać po tym wszystkim co się stało…? Najwyraźniej tylko ja byłam jakaś uprzedzona do nich wszystkich. – Elena? Masz jakieś rozdwojenie jaźni?
- C..o? – wymamrotałam dając kieliszek na tacę, gdy kelner przechodził obok nas.
- Ostatnio, gdy się spotkaliśmy przed restauracją, potrafiłaś ze mną normalnie rozmawiać, a teraz zachowujesz się, jak idiotka nie wiedząca, jak zachować się gdy ktoś się do niej odzywa – oparł się nonszalancko o ścianę.
Czy to ja już zaczynałam wariować, czy on po prostu postanowił sobie trochę ze mnie zakpić?
- O co ci chodzi, Zayn? - zapytałam wprost nie mając ochoty na żadne kłótnie, ani dziwne teksty w moim kierunku, cokolwiek brunet miał na myśli. 
- Po prostu chce do ciebie zagadać - powiedział nadzwyczajnie na świecie. - Słuchaj, wiem co zrobił Louis...jak cię potraktował, ale trochę czasu minęło, prawda? Ty i on to przeszłość, przestań już on nim myśleć - powiedział cały czas patrząc mi w oczy. 
Spuściłam wzrok, nawilżając swoje suche usta. 
Zayn dalej kontynuował swój wykład o życiu. A tak właściwie moim życiu. 
- Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na mnie? Jakbym był tykającą bombą, która zaraz rozwali twój wspaniały świat, który sobie ułożyłaś. - Miał sto procent racji, aż tak było to widać? Faktycznie przesadzałam. - Nie chce ci nic rozwalać. To co stało się między tobą, a Louisem dawno minęło, okej? Przestań zaprzątać sobie nim głowę, bo on nie myśli o tobie. Zaczął coś nowego, a ty stoisz ciągle w miejscu. Co z tego, że masz nowe życie skoro myślami wciąż jesteś przy starym. Zrób krok do przodu. Jasne? 
Zaczęłam robić kółka palcami, pocierając swoje bolące skronie. 
Serio? Potrzebowałam Malika, żeby w końcu to wszystko zrozumieć. Naprawdę miałam ogromny bałagan w głowie od czasu pożegnania się z Louisem. Pomimo tego, że usilnie przekonywałam siebie, że zapomniałam o Tomlinsonie to było, to strasznym kłamstwem. Ciągle siedział w mojej głowie. 
W końcu po długiej ciszy wymamrotałam przeprosiny w stronę Zayna. Posłał mi swój czarujący uśmiech, który odwzajemniłam. 
- Mnie nie musisz przepraszać, tylko siebie - zaśmiał się biorąc konspekt dotyczący mojej twórczości, a następnie zniknął w tłumie ludzi. 
Usiadłam na kanapie obok, chowając twarz w dłonie. Miałam ochotę zacząć płakać, ale co by to dało? Sensacje, że płacze, tylko i wyłącznie. Przez tyle miesięcy okłamywałam własną siebie, porównywałam Marcela do Louisa. To na pewno było żałosne. Już sama nie wiedziałam co ja tak naprawdę sobie myślałam. Nie da się ot, tak zapomnieć o niedokończonej sprawie, zawsze będzie krążyła w myślach. 
W czasie, gdy przechodziłam wewnętrzną walkę z samą sobą, dosiadł się do mnie Marcel, który prowadził ożywioną rozmowę z ojcem, którym przestałam się przejmować. W końcu powinnam zrobić porządek z własną sobą, a nie troszczyć się o to czy pan Eric ma się dobrze.
Od czasu do czasu odwzajemniałam jego uśmiech, gdy patrzał się na mnie, aby pokazać, że słucham ich rozmowy, tylko sęk był w tym, że w ogóle nic nie rozumiałam. 

Po dwóch godzinach miałam już serdecznie dosyć tych wszystkich ludzi, samej siebie, życia, świata, chciałam, jak najszybciej zapomnieć o swoich myślach, Wyszłam szybciej z całej tej szopki, która zamieniła się w jakieś przyjęcie wychwalające rządy Erica Kylara. Nikt nie zwracał uwagi na moje obrazy. Gdy tak patrzałam na osoby będące w pomieszczeniu widziałam tylko tych dla których liczy się zysk, pieniądze, kariera, układy, znajomości. Osoby, które przyszyły tutaj, aby dowiedzieć się czegoś o sztuce - zainteresowane obrazami można było policzyć na palcach, a to nie o to chodziło. 
Ile było osób, które były zainteresowane takim wydarzeniem, a nie mieli znajomości lub pieniędzy? Mnóstwo. Nie chciałam być kolejną artystką, która ma być podporządkowana pod swój zarząd, to nie było celem pokazania sztuki. Sztuka miała łączyć ludzi, rozwijać wyobraźnie, chęć poznawania świata, ludzi, a nie kojarzyć się z próżniactwem czy wstępem tylko dla bogatych. 
Zamierzałam to zmienić nawet, jeśli kosztowałoby mnie to kłótnią z Marcelem, ale skoro mnie kocha to powinien zrozumieć. 
Wzięłam telefon do ręki, pisząc smsa do Charlotte. Dawno do niej nie pisałam, co było ogromnym błędem, zresztą niepierwszym. Brakowało mi kontaktu z nią w końcu to ona była moją najlepszą przyjaciółką, a ja nie powinnam oddalać się od niej tylko, dlatego, że byłam zajęta.
Po prostu wystukałam palcami na ekranie i wysłałam.

„Mam nadzieje, że masz dobry wieczór”

Nie spodziewałam się, że odpisze od razu, czy w ogóle odpisze. Chciałam, żeby czytając to wiedziała, że jestem i trochę liczyłam na to, że zrobi jej się odrobinę milej.
Nie myślałam na tym, gdzie idę, bo chciałam po prostu pomyśleć, a spacer zawsze mi przy tym pomagałam. Wolałam nawet już marznąć niż siedzieć w towarzystwie w którym źle się czułam.
O ironio dokładnie to samo zrobiłaś na kolacji z przyjaciółmi Marcela, pomyślałam.
Zimny wiatr muskał moją twarz, przez co poczułam chłód tego wieczora. Hałas dochodzący od przejeżdżających samochodów powodował, że momentami nie potrafiłam myśleć, ale przydało mi się to. Miałam serdecznie dosyć wszystkich myśli, które przebiegły mi dzisiaj przez głowę. Dzisiejsze gwiaździste niebo było piękne, aż miało się ochotę położyć gdzieś na jakiejś polanie i podziwiać każdą z nich. Tylko, że warunki pogodowe były niezbyt sprzyjające i odległość do najbliższego parku tez nie.
Otuliłam się bardziej swoim białym futerkiem, które założyłam wychodząc z wernisażu. W końcu mogłam poczuć tą zimę, której tak bardzo mi brakowało, jednak przez tak długi okres czasu zapomniałam już jak to jest umierać z zimna.
Idąc chodnikiem i mijając całkowicie mi obcych ludzi, nagle przystanęłam, widząc przed sobą samochód. Dobrze znaną mi markę, w końcu prawie każdy bogaty człowiek nią jeździł, ale niestety to nie pojazd przykuł moją największą uwagę tylko ręka wystająca z okna. Latarnia stojąca obok idealnie rzucała światło na bok samochodu, dzięki czemu mogłam zobaczyć TE tatuaże. Kółko i krzyżyk, pac-man, ptak, kawałek sznurka...niczym wyjęte z brudnopisu dziecka. Tak w ogóle czy któreś z nich miało jakiekolwiek znaczenie? Może niektóre.
W tym pieprzonym samochodzie siedział ten, który zawrócił mi w głowie do tego stopnia, że nie potrafiłam się od niego długo uwolnić. Louis Tomlinson był w środku i najzwyczajniej na świecie palił sobie papierosa z ręką wysuniętą na zewnątrz.
Pięknie ten wieczór nie mógł być bardziej denerwujący, pomyślałam zaciskając mocno wargi.
Ktoś ze mnie kpił i wcale nie był to Zayn.
Pierwszy raz od momentu, gdy Louis powiedział, że nie zrezygnuje ze swojego towarzystwa dla mnie, go zobaczyłam. W sumie to tylko jego rękę, ale jednak to i tak był dla mnie duży szok.
Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i jak najszybciej ruszyć w przeciwną stronę, ale ja zrobiłam zupełnie coś innego. Ruszyłam dalej, niestety, kiedy usilnie próbowałam nie spojrzeć do środka samochodu, i tak to zrobiłam, a wtedy niebieskie oczy spotkały się z moimi. A czas tak jakby na chwilę zwolnił.
Zimne spojrzenie Louisa nagle złagodniało.
W sumie jego wygląd jakoś specjalnie się nie zmienił, wciąż był tym samym szatynem, który uwielbiał nosić ciuchy bardziej na luzie. Nie wiem, czego oczekiwałam, ale  może jakiejś drobnej zmiany, niestety niczego nowego nie dostrzegłam. To był ten sam człowiek, który uwielbiał wpadać w kłopoty.
Gdy chciał wyjść, odwróciłam wzrok i weszłam szybkim krokiem w większy tłum ludzi, aby zmieszać się z nimi, zniknąć. Dzięki Bogu obok było wejście do metra.
To, że zajrzałam do samochodu było chyba najgłupszą rzecz, którą zrobiłam w ostatnim czasie, ale to wszystko było silniejsze od mnie. Dzisiejszy dzień miał być tym, który zapoczątkuje coś lepszego w moim życiu, tymczasem znowu postanowiłam zrobić z siebie idiotkę, ale zdążyłam się przyzwyczaić i każdy z mojego otoczenia raczej też. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Violett