Minęły już ponad 3 lata odkąd opuściłam swój „ukochany raj na ziemi” (przynajmniej, kiedyś tak uważałam) za którym wcale nie tęsknię. Teraz jestem szczęśliwa, żyje pełnią życia. Mam tyle wspaniałych osób wokół siebie. Osiągnęłam to co, kiedyś mogło być tylko jednym z moich głupkowatych marzeń.
Co tydzień organizuje swój własny wernisaż, udzielam wywiadów dla dziennikarzy, którzy reprezentują najlepsze gazety, strony internetowe poświęcone artystom. Kolekcjonerzy dosłownie biją się o moje obrazy. Niektórzy krytycy nie szczędzą mnie, ale i tak czuje się z tym świetnie. Im bardziej się jest opluwanym, tym bardziej jest się uważanym za dobrego.
Wszystko w moim życiu jest wprost idealne, żyję, jak w bajce. Chciałabym, żeby trwała wiecznie, bez żadnych problemów, bez żadnych smutnych zakończeń. To ma trwać wiecznie.
Nie potrzebuje w swoim życiu, żadnej komplikacji, która zrujnuje mi wszystko.
Dawno zapomniałam o niej, a raczej o nim. O tym, który jedynym swoim spojrzeniem potrafił uwolnić miliony motylków w moich brzuchu. O jego śnieżno białym uśmiechu, który potrafił rozczulić mnie do granic możliwości. Dotyku, który powodował, że dosłownie się rozpływałam. Zachrypniętym głosem, który powodował, że dostawałam gęsiej skórki. Każda ta rzecz była dla mnie już nie ważna…
Przecież miałam wspaniałego chłopaka, który także potrafił mnie w różny sposób rozkochać w sobie. Byłam szczęśliwa, tak, jak nigdy dotąd. Czułam się, jak w inny świecie; takim którym byłam własną sobą, gdzie nie musiałam się niczego ani nikogo bać. Żyłam pełnią życia.
A to wszystko zaczęło się od tego, że będąc w drodze do Liverpoolu wstąpiłam do Nowego Jorku. To miasto było po prostu jedynym wielkim skupiskiem ludzi, budynków. Każdy był zajęty sobą, nie zwracał uwagi na innych. Wszyscy zawsze się gdzieś śpieszyli. Zupełnie inaczej niż na Tybee. To miasto nigdy nie spało.
Spotkałam tutaj Marcela, który tak po prostu wziął mnie pod swoje skrzydła. To tylko i wyłącznie jemu zawdzięczałam wszystko. Dzięki niemu, nie byłam już zwykłą szarą myszką noszącą skrzynki z owocami w sklepie. Byłam kimś. Sławną malarką.
Na początku nasze stosunki były przyjacielskie, lecz z czasem to wszystko się zmieniło. Pokochałam go. To on pozwolił mi zacząć wszystko od początku, dzięki niemu wiedziałam co to jest prawdziwa miłość. Nie żadna udawana, powodująca tylko cierpienia.
Byłabym nieszczera ze sobą gdyby stwierdziła, że nie tęskniłam nigdy za niebieskookim. Czasami wracałam myślami do okresu, gdy byłam z Louisem. Kilka razy znienawidziłam siebie za to, że pozwoliłam sobie na to, żeby złamał mi serce. Przecież miałam tyle sytuacji, które pokazywały kim on tak naprawdę jest, jak się zachowuje wobec kobiet. Tym czasem ja wolałam, patrzeć na niego, jak na księcia z bajki, którym wcale nie był.
Jak to kiedyś ktoś powiedział; miłość jest ślepa, i cholera miał sto procent racji. Nie widziałam jego wad, a on moich. Nawzajem okłamywaliśmy siebie samych. Tylko, że ja naprawdę poczułam do niego coś więcej, a ja byłam dla niego kolejną „zdobyczą”, czy tam czymkolwiek innym.
- Elena, chodź, bo za chwilę przyjdą znajomi Marcela, a ty musisz wyglądać, jak siódmy cud świata – Do pokoju weszła moja stylistka, a także przyjaciółka. Samantha była niską brunetką o brązowych włosach, pomimo swojej drobnej budowy ciała była dosyć stanowczą i wyniosłą kobietą. To ona zajmowała się wszystkimi moimi wyjściami, załatwiła mi najlepsze ubrania, żebym, jak najlepiej wyglądała na wernisażach. Powoli zapominałam, jak to jest chodzić w trampkach. Prawie, zawsze na moich nogach znajdowały się jakieś eleganckie buty. Rzadko też wychodziłam ubrana całkiem na luzie. To była jedyna rzecz za którą tęskniłam. Przecież mój wygląd, także odzwierciedlał moje prace. Przynajmniej tak twierdzili ludzie, którzy znali się lepiej na wizerunku niż ja.
- Chyba chciałaś powiedzieć, że ósmy, siedem cudów już jest – zaśmiałam się zeskakując z parapetu na którym siedziałam. – A mówiłaś o tych nowych czy tych średniowiecznych?
Przewróciła oczami, odgarniając swoje włosy na bok.
- Proszę cię, to ty znasz się na tych wszystkich pierdołach, a ja mam tylko pilnować, żebyś dobrze wszędzie wyglądała, inaczej twój chłopak zniszczy mi życie.
- Flo, przestań, przecież Marcel tylko żartuje – Przynajmniej miałam taką nadzieje. Dziewczyna już nic nie odpowiedziała, tylko złapała mnie za rękę ciągnąc mnie w stronę mojej garderoby.
Wyszłam na chwilę na dwór nie mogąc już dłużej wytrzymać tej sztywnej atmosfery panującej w restauracji do której wyszliśmy. Znajomi Marcela byli w porządku, jednak zbyt zarozumiali. Kompletnie nie odnajdywałam się w ich towarzystwie. Ich żarty były zbyt wyszukane, a wręcz czasem aroganckie. W pewnym momencie nie wiedziałam, czy oni tylko żartują czy faktycznie się ze mnie nabijają. Nie miałam zielonego pojęcia co śmiesznego jest w szydzeniu z ludzi, którzy nie jedzą codziennie na śniadanie kawioru lub tych którzy pracują za marne grosze.
Hej! Przecież niedawno sama zarabiałam tyle.
Usiadłam na pobliskiej ławce, mając nadzieje, że materiał sukienki się niewygnicie, bo Samantha chyba, by mnie zabiła. Otuliłam się bardziej kurtką, dziękowałam w duchu, że jednak wzięłam tą z ciepłym, miłym puszkiem. Chłodne powietrze zaczynało już drażnić moją skórę. Dało się już wyczuć, że zbliżają się chłodniejsze dni.
- Ells, przecież ty w ogóle nie pasujesz do tego świata. Kogo ty chcesz oszukać? – powiedziałam sama do siebie ściągając z jednej nogi szpilkę, która zaczynała mnie już obcierać. Tysiąc razy wolałam poczuć w końcu ulgę niż przejmować się tym, czy będzie mi zimno czy nie. Ile razy chodziłam z odsłoniętymi kostkami przez trampki, gdy naprawdę było zimno i jakoś potem żyłam. Nie licząc oczywiście wydanych pieniędzy na lekarstwa.
- Może pasujesz, ale nie dzielisz go z odpowiednimi ci osobami? – za moimi plecami dobiegł dobrze znany mi głos.
Poczułam, jak wspomnienia z mojego poprzedniego okresu życia zaczynają wracać. A ja znów jestem tą samą Eleną, która pracuje w spożywczym i każdego dnia czeka na swojego dostawcę. Tą samą, która boi się o swoje własne życie, bo piątce idiotów spodobało się niszczenie jej, i jej przyjaciółki życia.
Poczułam, jak wspomnienia z mojego poprzedniego okresu życia zaczynają wracać. A ja znów jestem tą samą Eleną, która pracuje w spożywczym i każdego dnia czeka na swojego dostawcę. Tą samą, która boi się o swoje własne życie, bo piątce idiotów spodobało się niszczenie jej, i jej przyjaciółki życia.
Odwróciłam gwałtownie głowę w stronę którą dobiegał dobrze znanego mi głos mężczyzny. Miałam nadzieje, że gdy to zrobię jego tam nie będzie. A ja będę musiała iść do jakiegoś specjalisty od głowy, żeby mnie przebadał. Wolałabym sto razy bardziej to niż widok tych tatuaży i tego samego cwaniackiego uśmiechu.
- Co.. ty tu robisz? – wykrztusiłam oszołomiona. Było już tak dobrze..
- To samo co ty. Próbuje zaczerpnąć oddechu - powiedział niskim głosem okrążając ławkę. Tylko nie siadaj obok mnie. Odejdź. – Swoją drogą, jeżeli byś się nie odezwała, nie wiedziałbym, że to ty – usiadł obok mnie.
Cholera.
- Och, aż tak się zmieniłam? Ty też się zmieniłeś – skomentowałam, obserwując, jak pomiędzy swoimi smukłymi palcami obraca papierosa. – Trochę brakuje ci włosów.
Chłopak przejechał po głowie ręką, śmiejąc się. Jego bluza z białymi nadrukami wyglądała, jakby specjalnie dla niego została uszyta. Ciasne spodnie idealnie uwydatniały jego smukłe nogi. Wyglądał cholernie dobrze, zresztą przecież Zayn Malik zawsze wygląda, jak młody bóg. Nie ważne, czy z ściętymi włosami, czy z takimi z których można zrobić malutką kitkę.
- Wiesz co? Kiedyś myślałem, że to właśnie ja osiągnę taką sławę, jak ty teraz, ale się myliłem – powiedział wkładając szluga do buzi. Wyciągnął z bluzy zapalniczkę przykładając, ją do papierosa.
- Um.. słyszałeś o mnie? – zapytałam niepewnie.
- Ellie, chyba nawet Królowa Elżbieta o tobie słyszała, a co dopiero ja – spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, zaciągając się, a następnie wydmuchał z ust dym.
Ten zapach oraz obecność Malika dokładnie przypomniała mi czasy, gdy przesiadywałam w jego towarzystwie i paru innych koszmarków.
Zaśmiałam się cicho pod nosem, przez to co powiedział. W sumie Flo i Marco bardzo się przykładali, aby zrobić mi dobrą reklamę.
- Po prostu mi się poszczęściło.
- Och, cholera, nie pieprz głupot – przewrócił oczami, układając ramię na oparciu ławki. Jakim cudem czuł się tak swobodnie w moim towarzystwie, że nawet potrafił, prawie objąć mnie swoim ramieniem. Dosłownie opierałam się plecami o jego ręką. Minęły 3 lata, ale najwyraźniej dla niego to było nic i od kiedy on jest taki bezpośredni? – Jakby co to pamiętasz o tym, że kiedyś działaliśmy w dobrej sprawie, nie? Może wkręcisz mnie w ten biznes.
Oczywiście, że pamiętam, kiedy razem malowaliśmy psa, który potem miał trafić do domu dziecka. To było coś naprawdę niezwykłego.
- Pamiętam. Jakbyś chciał to możesz przyjść na mój wernisaż. Zawsze chodzą tam, jacyś ciekawi ludzie, którzy mogą zainteresować się twoim talentem – wypaplałam, nawet niewiele zastanawiając się nad tym, jakie będą tego konsekwencje. Niestety nie było odwrotu, bo Mulat dosłownie popatrzał na mnie jakby nagle jego największe marzenie się spełniało.
Wyciągnęłam z torebki, wejściówkę, którą dzisiaj dał mi Marco. Miała być dla kogoś innego, ale przecież zawsze mogę zdobyć drugą.
Malik wyrzucił papierosa na chodnik, przydeptując go swoim butem. Poprawiłam swoją sukienkę w oczekiwaniu na jego odpowiedzieć.
- Ty mówisz serio? – zapytał, obdarowując mnie swoimi spojrzeniem kolejny raz dzisiaj.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi, przysuwając rękę z wejściówkę bliżej niego, żeby w końcu ja wziął. Bo w końcu co może się stać? Chyba nie zrujnuje mi wernisażu, biorąc ze sobą czwórkę pajaców.
- Elena, obiecuje, że kiedyś ci to wszystko wynagrodzę – powiedział, uśmiechając się szeroko. Wziął ode mnie wejściówkę.
- Nie musisz, naprawdę – odwzajemniłam jego uśmiech.
Po chwili uświadomiłam sobie, że zbyt dużo czasu spędzam z Malikiem. Powinnam już wracać do swojego chłopaka, pomimo tego, że to właśnie z Zaynem lepiej mi się rozmawiało.
Czułam się trochę nieswojo z tym, że tak szybko zaprosiłam go na tak ważne wydarzenie dla mnie. Zrobiło mi się go żal, dlatego postanowiłam to zrobić.
- Będę już wracać. Do zobaczenia – kiwnęłam mu lekko ręką, wstając. Uprzednio na stopę założyłam znów buta, który mnie tak niemiłosiernie obcierał.
Nie mogłam uwierzyć, że siedziałam przy brunecie bez jednego buta.
Nie mogłam uwierzyć, że siedziałam przy brunecie bez jednego buta.
Ruszyłam w stronę restauracji. Biłam się w środku z myślami. Tak bardzo nie chciałam, żeby Louis pojawił się z powrotem w moim życiu, a za pośrednictwem Zayna mogło stać się to bardzo szybko. Miałam wrażenie, że znów zaczęłam popełniać swoje stare błędy. Trochę już minęło, ale najwidoczniej moja głupota pozostała.
- Ellie, nie martw się! Nie zaproszę Tomlinsona! My od dawna nie rozmawiamy! – Przed wejściem do restauracji usłyszałam wołanie Zayna.
Momentalnie poczułam wewnętrzną ulgę oraz niepokój, bo przecież skąd wiedział, że właśnie myślę o nim. To było aż tak oczywiste? Miałam ogromną nadzieje, że spotkanie jednego z nich nie zwiastuje spotkania całej bandy. Czy byłam naiwna?
_________
Hejka!
Chciałam tylko napisać, że w tej części na jeden rozdział będzie przypadać tylko jedna perspektywa. Miejmy nadzieje, że przez to rozdziały będą pojawiać się częściej, ale wiadomo z nami to nigdy nie wiadomo :D
No i oczywiście ff piszą dwie autorki i każda ma swoich głównych bohaterów :)
Pozdrawiamy!
♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz